piątek, 1 sierpnia 2008

Półmetek pobytu w USA...

W ciągu mojego 122 dniowego pobytu w Ameryce…
Nauczyłem się… patriotyzmu. Oczywiście wobec mojej jedynej Ojczyzny. Nie nauczyła mnie tego Polonia amerykańska, bo z tą nie mam za wiele styczności. Mam sąsiadów Polaków, wielu znajomych, ale o Polsce za dużo się nie rozmawia. To jest odległy kilometrowo i świadomościowo ląd, i tak chyba jest lepiej. Patriotyzmu nauczył mnie pewien 35latek. Człowiek, który po wyjeździe z Polski przed kilkunastoma laty, stał się kilka lat temu obywatelem USA, mówiącym… „My, Amerykanie lubimy TO…”„My, Amerykanie myślimy TAK…”. Nie jest to głupi mężczyzna, ale przechodząc na amerykański paszport, odciął polskie korzenie, by nie wystawały spomiędzy kartek jego nowego Passportu United States of America. Jest już po amerykańsku miły i życzliwy, uprzejmy i pomocny, ale niestety po słowach: „Pożyczę Ci książkę o historii USA”, i moje: „Nie chcę, nie znam dobrze historii Polski, więc po co mam poznawać historię USA”?, odpowiedział: „Phi, teraz jesteś w Ameryce, więc historii Polski znać już nie musisz”. Jeśli mam być TAKIM „Amerykaninem” to ja dziękuję – nigdy nie przestanę być Polakiem.
Za Polską się… nie tęskni. Tęskni się za pozostawionymi tam bliskimi, przyjaciółmi, znajomymi, zwykłymi ludźmi na ulicach, za językiem, za pozytywami krainy znad Wisły. Bo Polska w porównaniu do USA wygląda „blado” w większości porównań. Ale to Polska. To tam przychodziliśmy na świat, dostawali szczepionki, co miesiąc baraszkowali na wadze dla niemowląt. Tam odebraliśmy darmową edukację. To kraj w którym każdy człowiek potrafi prawie wszystko. To tam zarabiając 1000 złotych miesięcznie wydaje się 2000 zł, i jeszcze zostaje!;) Kraj cudów! To tam, nie trzeba się bać o to, że za jakiś nieprzemyślany ruch zastrzeli nas policjant, bo w Polsce musi wystrzelać cały magazynek w powietrze krzycząc: „Stać, policja! Stać! Stać proszę! Bardzo ładnie proszę, panie bandyto o zatrzymanie się!”. Później dopiero po kilku zdrowaśkach i przeżegnaniu się może odważy się strzelać do napastnika, który MUSI zagrażać jego życiu lub życiu i mieniu obywatela. Z takich małych „smaczków” Polski składa się ten nostalgiczny jej obraz. Kto się go wypiera, jest dla mnie… poniżej zera (to tak tylko dla rymu;). Jak ktoś naprawdę chce się całkowicie odciąć od polskości, to niech to zrobi tak, że gdy spotkam taką osobę na swojej drodze, to nie będę nawet wiedział, że kiedyś był Polakiem/Polką. Niech mówi po angielsku tak samo dobrze lub nawet lepiej niż mówią Amerykanie. Niech nie przekonuje mnie na siłę, że Ameryka we wszystkim ma rację, że jest największa i najpotężniejsza, itp. Wtedy daję takiej osobie moralne prawo do wybrania sobie tej lepszej dla niego ojczyzny. Ale gdy ktoś będący w USA od 12lat, jest na tym samym poziomie w szkole językowej, co ja po miesiącu tutaj przebywania, w domu ze swoją polską żoną rozmawia po polsku, chodzi do polskiego kościoła, to po prostu nie ma prawa mówić „MY Amerykanie!”.
Jedną z rzeczy, która najbardziej denerwuje mnie w Polsce to całkowity brak szacunku do prawa. Nie szanują go gówniarze w szkole, gdy znęcają się nad nauczycielem, nie szanują go starsi gówniarze w sklepach, gdy mimo swojej nieletności kupują alkohol dobrze wiedząc, że sprzedawca się nie odważy się zapytać ich o dowód osobisty. Denerwuje brak szacunku wobec prawa przez osoby, które te prawo stanowią i powinni stać na straży jego przestrzegania – politycy, policjanci. Ale to już zupełnie inna historia. W USA prawo jest święte, a prawnicy dzięki temu… miliarderami.
Pierwsze, co zapamiętam z USA, to to, że zobaczyłem prawdziwy upadek miasta. Detroit jest jak organizm zaatakowany przez raka. Wszystko niby jest OK, organizm działa, krew w nim krąży, funkcje życiowe są pełnione, wszystko jakoś „trzyma się kupy”. Działanie Detroit to taki właśnie organizm. Tysiące pędzących codziennie samochodów setkami dróg to krew. Zaatakowane przez raka organy, to padające fabryki, restauracje, sklepy. Jedne już wycięte (zamknięte) inne jeszcze działają, ale na „pół gwizdka” z niechybnym końcem za jakiś czas. Nawet straż pożarna w Pontiac city chyba wkrótce mocno zredukuje zatrudnienie, o ile w ogóle nie zbankrutuje. Straż pożarna to taka np. tabletka na zbijanie temperatury. Ale już nie narzekajmy na Detroit.
Zobaczyłem także kawałek pięknej Ameryki. Nowy York. Tam, miliony ludzi, którzy jak mrówki, w doskonale zorganizowanym mrowisku, potrafią przeżyć wszystko. I zamachy CIA na budynki WTC – 9/11, i codzienne zaciąganie się smogiem, i przejażdżki z nieanglojęzycznymi taksówkarzami Yellow Cabs, i ogólnoamerykański i ogólnoświatowy kryzys. Stoisz na Times Square i… czujesz się jak w bajce. Zamykasz oczy na dosłownie sekundę i… jesteś w innym miejscu. Bo wszystko się przez ten ułamek chwili zmieniło. Setki ścian z reklamami wyświetla już co innego, dziesiątki ludzi przeszło z przed naszych oczu i zastąpili ich inni ludzie. W NY zrozumiałem, że Ameryka zawsze da sobie radę. Mają tu wszystko, co jest niezbędne do egzystencji państwa i obywateli, więc oni naprawdę mogą żyć jak na innej planecie – odcięci od ogólnoświatowych problemów. Ale prawdziwe problemy jeszcze przed Ameryką – inflacja.
W USA zrozumiałem wartość pieniądza. Wartość pieniądza to nie jest kurs wobec innych walut (szczególnie tak przewartościowanych, jak nasza złotówka). To praca jaką należy włożyć w ich zdobycie, oraz to, co można za nie kupić. Coś jak w reklamie jakiegoś banku. O pracy, płacach, zakupach będą BARDZO rozbudowane notki.
W USA poznałem odmienność natury. Tu wiewiórka wchodzi do domu po orzechy, a jak nie dostanie, to wyciąga z lodówki masło orzechowe, a przelatujące tuż nad naszymi głowami gęsi wesoło sobie gęgają. Po prostu jakby plotkowały w locie – niesamowite! W Polsce wszystko takie „zahukane”, wiewiórki, gęsi, psy, koty, a przede wszystkim… ludzie. Tu pewnie nawet ryby mają głos. Tu życie, chociaż coraz cięższe, to po prostu… jakoś tak samo w sobie cieszy.
Ludzie. Tzn. rodowici Amerykanie. Ich uprzejmość. Nie tylko to „Jak się masz” na każdym kroku. Tu każdy jest uśmiechnięty, więc nawet jak masz zły dzień, to widząc kogoś szczerze się do Ciebie śmiejącego, po prostu nie możesz tego nie odwzajemnić. Tego my, Polacy się nigdy nie nauczymy, bo mamy gen samoumartwienia. Ten ich życiowy optymizm, minimalizm. Tu marzenia są bardziej przyziemne, a przez to łatwiej je spełnić. Więc robisz wszystko, by je spełnić, a nie leżysz do góry brzuchem w poczuciu beznadziei, że są niespełnialne. Tu milioner często wygląda jak żebrak, a u nas żebrak lansuje się na milionera. I uprzejmość ludzi (zaznaczam, Amerykanów!) Jedziesz na rowerze (tu rowerzysta jest rzadkością!) i większość kierowców, którzy zajadą Ci drogę (bo jedziesz chodnikiem), z uśmiechem się wycofa, pomacha, zatrzyma. Kierowczynie już nie zawsze – co widać na załączonym filmie w moim Youtube;)
Pierwsze moje kroki po USA z racji nieposiadania prawa jazdy i samochodu odbywały się pieszo. Po tzw. dobrej, bezpiecznej dzielnicy. Ludzie widząc mnie idącego w zimny wiosenny dzień (chodzenie po ulicach to tu też rzadkość) zatrzymywali się z pytaniem, czy coś się stało, czy zabłądziłem, czy może skończyła mi się benzyna w samochodzie?
Matka jechała objazdem przez sąsiednie osiedle i zabłądziła (a osiedla tu są BARDZO zakręcone i zazwyczaj z jednym wyjazdem!) Zapytała 1szego napotkanego człowieka (oczywiście ten był w samochodzie, który właśnie parkował pod domem), a ten…: „Wyjechać stąd jest trudno, wyprowadzę Cię”. I przejechał bezinteresownie ze 2-3mile swoim samochodem, każąc matce jechać za nim.
Ludzie są tu otwarci. Dziś spotkało mnie coś takiego: Robię zakupy w markecie, a tu miły Murzyn ze swoją panią (klasa średnia, ok. 35latkowie) pyta mnie – „Człowieku, czy myślisz, że kobieta w ciąży nie powinna przytyć bardziej niż tylko o kilka kg? Bo moja żona jest w ciąży i kupuje, jak widzisz wszystko dietetyczne. A przecież kocham ją nie za większy czy mniejszy brzuch czy pupę…” Szczerze się roześmiałem i powiedziałem: „Wiesz.. jestem z Polski i…”, „Och, I’m sorry…”. Pewnie gdybym władał angielskim tak dobrze, jak władam językiem polskim to facet już za miesiąc miałby kobietę tak grubą, że żałowałby, że ją namówiłem na odstawienie tych wszystkich lightów;)
Ludzie tu są ufni. Domy i samochody otwarte. Portfele leżą w samochodach (wiadomo, że gotówki w nich tyle, co kot napłakał, bo wszyscy płacą kartami płatniczymi).
Zrobiło się jakoś patetycznie. Więc wracając do mnie – zaskoczył mnie… mój zegar biologiczny. Jest tak stabilny i dokładny, że po 4rech miesiącach pobytu w USA jeszcze się nie przedstawił. Wstaję w środku nocy, 2:00, czy nad ranem 8:00 i… nie wiem, gdzie jestem, która jest godzina, co robię, gdzie słońce, czy dopiero zaszło czy za chwilę wschodzi. Po prostu ciągle pół mnie jest gdzie indziej.
Przejechałem 9tysięcy kilometrów po USA. Nakręciłem swój „film drogi”. Byłem w stolicy Stanów Zjednoczonych, Washingtonie, gdzie większość mieszkańców i obywateli USA nigdy nie było. Stałem na dachu Empire State Building i patrzyłem na cuda Nowego Yorku. Poczułem się… malutką mróweczką. Malutkim robaczkiem w środku Wielkiego Jabłka (może właśnie dlatego NY nazywa się Big Apple?;) Kupiłem koszulkę „I Love NY”, pod treścią której mogę się szczerze podpisać, ale w NY jej nie założyłem. Wszystkie miasta USA odwiedzałem w koszulce… TERAZ Polska!
Zarobiłem… niewiele. Stać mnie za to „niewiele” na bardzo dużo.
Reszta moich ZA i PRZECIW Ameryce będzie w następnych notkach.
Wiewiora Car Wash 1$ Upadek Burlington Statua Wolnosci United States Capitol Empire State Building
1. Gdzie są moje orzeszki – zapytała wiewiórka. Tu nawet zwierzęta mają zaufanie do ludzi.
2. Automyjnia za 1dolara! (tak, za trzy złote) – to jest właśnie wartość pieniądza, której doceniania USA doskonale uczą.
3. Otwarte zaledwie kilka lat temu centra handlowe dzisiaj upadają. Wszystko wolne, do kupienia, wynajęcia…
4. Ale wolna jest także… Statua Wolności. Nowy York, miasto, które od 1-szego wejrzenia się kocha lub nienawidzi!
5. Washington – George Bush przeleciał 15metrów nade mną (film będzie na mojej Youtubie)
6. Nowy York widok z Empire State Building – dosłownie pulsujące życiem miasto. Broadway i 5-ta aleja.
Więcej zdjęć z Washingtonu znajdziesz TUTAJ, a z Nowego Yorku TUTAJ
Coś o autorze tego bloga.Wokół mnie narastają domysły i przypuszczenia. Domniemania i niedomówienia. Opinie, że się nie znam na prawdziwej Ameryce. Prawdziwa Ameryka jest w indiańskich rezerwatach, reszta to fasady z plywoodu i gupsu! Mówicie, że się czepiam, że jestem uprzedzony do USA, do AfroAmerykanów. Że pewnie płaczę po nocach za Polską i w ogóle. Że się tu po prostu nie odnajduję, że jest mi tu ciężko, dlatego tak narzekam. To nie jest narzekanie. To jest obraz, który widzę, a który trzeba czasem delikatnie przejaskrawić, by był bardziej widoczny. To jest prawo autora w które nikt nie ma prawa ingerować. Najlepiej jest zrobić 1000 zdjęć, wkleić je tutaj i zgodnie z zasadą, że „Jedno zdjęcie przemawia lepiej, niż 1000słów”, dać Wam samym wyciągać wnioski. Ale nie jestem fotoreporterem z National Geographics, a autorem książek. Po to potrafię dobierać słowa, by potrafić nimi przelać myśli na ekran komputera i rozlać je przed Waszymi oczami. Jak o czymś piszę, to jest to prawdziwe lub bardzo prawdopodobne (gdy opowiada mi o tym wiarygodna osoba). Gdy koloryzuję, robię to na tyle zauważalnie, że już nie chcę musieć pisać, że oczywiście przesadzam, dramatyzuję, czy tylko przejaskrawiam. A nie jestem dzieciakiem, by co chwilę wklejać GG-owe minki ;)   :>   ^^   :D
Tak więc gwoli wyjaśnienia: Mam prawie 31lat. W swoim życiu widziałem i przeżyłem już wiele. Moim talentem jest zauważanie rzeczy, które inni przegapiają (ale równocześnie przegapianie rzeczy, które inni widzą). Potrafię słuchać, oglądać i wyciągać wnioski. Potrafię patrzeć wstecz i wybiegać w przyszłość. Potrafię zobrazować sytuację, która dzieje się obecnie, odnaleźć jej przyczyny w przeszłości oraz rozpisywać scenariusz na przyszłość. Raz trafny, innym razem mylny, ale zawsze kreatywny i twórczy, a nie odtwórczy. A jak już mi ktoś pisze, że w jego oczach USA wygląda inaczej, to proszę, na koniec swojej wypowiedzi o zaznaczenie, że pisze z Nowego Yorku, NY, czy z Los Angeles, CA, ewentualnie Tampa, FL, itd. Bo, gdybym napisał coś, pisząc np. o Katowicach (w których kiedyś mieszkałem), że są okropne, bo wszędzie jest brud, smród, smog i sadza, to mi Góral z Tatr zaraz napisze: „Panocku, coś ci się brymuchy za dużo napiło. Ja tu, w mym piknym Zakopanem smogu żem nie widział nigdy! Hejjj!” Przecież wystarczy tylko być z Nowego Yorku i na moje słowa o Detroit (że tu nikt nie chodzi pieszo) popukać się w głowę!
Albo być spoza Detroit, nigdy nie przekraczać tunelowej lub mostowej granicy z kanadyjskim Windsorem i nie uwierzyć, że pracownicy graniczni od 1sierpnia tego roku mają prawo zabrać nam laptopa, komórkę, aparat cyfrowy, pen drive i skopiować i przejrzeć w biurze ich zawartość. Więc nie będąc stąd (Detroit) nie uwierzycie tak łatwo w moje słowa o tym, że USA to jednak jest policyjne państwo. Nie czuję na razie, by nadużywali swoich uprawnień wobec mnie, ale mają je tak nieograniczone, że gdyby chcieli… Ameryka jest większa, niż nam się wydaje i różnice są tu NIESAMOWITE. A ja ciągle zaznaczam, że piszę o Detroit, Michigan!
Chodnik w NY Detroit 
1. Nowy York – chodnik o każdej porze dnia i nocy.   2. Detroit – chodnik, piątek godzina 16:48.             3. Burmistrz Detroit.
Samochod policyjny NY Samochod policyjny Troy 
4. Samochody nowojorskiej policji.                          5. Samochody michigańskiej policji.                       6. Burmistrz Nowego Yorku.
Ta sama Ameryka, a jednak jakże inna.

1 komentarz:

  1. nowy jork 20 lat temu wygladal gorzej niz detroit...

    OdpowiedzUsuń

Zostaw po sobie ślad...