Zamieściłem poprzednią notkę i zaczęły się dziać jakieś cuda! Cuda na moim albumie internetowym Picasa (fotki mi znikają, zmieniają swoje adresy, dlatego macie problemy z ich wyświetlaniem). Cuda na Picasie, problemy z administrowaniem mojego bloga… Może to przez to, że fotki DHS (Departament Bezpieczeństwa Krajowego Stanów Zjednoczonych) pobrałem wprost z ich strony internetowej (będącej pod specjalnym nadzorem, jak każda strona rządowa USA), a może to, że używam słów kluczowych dla ich maszyn szpiegowskich? Ale przecież na tym blogu nie nawołuję do terroryzmu, nie włamuję się na strony rządowe ani żadne inne, jestem grzeczny i ułożony. Piszę bloga po polsku mając nadzieję, że jego treść nigdy nie zostanie przełożona na angielski i nie znajdę się na liście Most Wanted dla wszystkich jawnych i tajnych służb USA.
Myślałem, że to, że o Ameryce można mówić i pisać albo dobrze, albo wcale jest tylko żartem, a tu się okazuje, że… Z National Security Agency (Agencji Bezpieczeństwa Narodowego USA) otrzymałem taki oto list… Nie wiem, ile mogę zacytować, więc zacytuję to, co jest w nim moje. Oczywiście skrótowo.
Stupidity the American way … This subject was proceed alone, wyczytany directly or wywnioskowany from reading „between the lines” for my other posts. But since I was „invited to the plate” by one of czytelniczek blog, I wrote – whether Americans really are so stupid, under which shapes their world to say, not wanting to offend them at all that … YES. Although the concept of relative stupidity, and sometimes people who do not understand (it is not a question of language, and their behavior, their wyrastanie in another educational system or cultural norms), it can be called a case of fools. But in the U.S., many such cases can not be found …
Following the examples met me, so I more or less it looks like:
A few days ago kupowałem clothes in a shop with a few things. Kasjerka (her skin colour is probably important here …) served me slowly, because the color of my skin was different. Slowly zdejmowała security antykradzieżowe, scanned price discounts nabijała manually. At the end of the transaction in most shops are asking for our home phone number. With us this number immediately to our personal data and address, and they know where the next time podesłać newspaper advertising. So as not to get in a few days kilogram ciuchowych leaflets, and it’s nice smile zażartowałem: „I’m from Europe, so my number will not be unless you need?” The woman did przestraszoną mine, covered the palms all the clothes lying on the land for which has not yet paid, and I did not steal their case before its nose and true przerażeniem asked: „But you have American money?”.
This is in the U.S. is „thinking”. That someone przejechał the half and came to her store with złotówkami in your pocket. And maybe with bananas and muszelkami, probably because they are being paid in the pages of which have imported before her parents …
(…)
People, do not be afraid to comment on the posts. Americans for anything you do not! On NaszaKlasa and GaduGadu piszecie all that well ująłem lie at the heart of the American „thinking”, and there is silence and emptiness. If you are shut me in Guantanamo. Even I have to dress specially uszyty …
Czyli cały mój blog leży przełożony na angielski i jest śledzony przez urzędasów z NSA (co tu nie znaczy wcale Naczelny Sąd Administracyjny). Czyli wykrakałem… Proszę, wysyłajcie mi paczki, jak sam trafię do „paki”…
Myślenie po amerykańsku…
Temat ten miał wypłynąć sam, wyczytany wprost lub wywnioskowany z czytania „między wierszami” innych moich notek. Jednak skoro zostałem „poproszony do tablicy” przez jedną z czytelniczek, bym napisał - czy Amerykanie rzeczywiście są tak głupi, na jakich kształtuje ich świat to powiem, nie chcąc ich wcale obrażać, że… TAK. Chociaż głupota to pojęcie względne i czasami ludzi, których po prostu nie rozumiemy (nie chodzi mi tu o nierozumienie ich języka, a o ich odmienne od naszego zachowanie w różnych sytuacjach spowodowane przez ich wyrastanie w innym systemie rodzinnym, edukacyjnym czy normach kulturowych), też możemy przez przypadek nazwać głupimi. Jednak w USA takich przykładów jedynie przypadkowej głupoty wiele nie znajdziemy…
Idąc przykładami jakie spotkały mnie osobiście, tak oto to mniej więcej wygląda:
Kilka dni temu kupowałem w sklepie z ubraniami kilka rzeczy. Kasjerka (jej kolor skóry pewnie ma tu znaczenie…) powoli mnie obsługiwała, bo kolor mojej skóry był inny. Powoli zdejmowała zabezpieczenia antykradzieżowe, skanowała ceny, nabijała ręcznie rabaty. Na koniec transakcji w większości sklepów kasjerzy proszą o nasz numer telefonu domowego. Mając od nas ten numer, od razu mają nasze dane osobowe i nasz adres zamieszkania (to jest właśnie prawdziwy CALLER-ID, w odróżnieniu od polskiego NUMER-ID), i wiedzą, gdzie następnym razem podesłać gazetki reklamowe. Tak więc, by nie dostać za kilka dni kilograma ciuchowych ulotek, miło i z uśmiechem powiedziałem:
- Jestem z Europy, więc mój numer chyba nie będzie Ci potrzebny?
Kobieta zrobiła przestraszoną minę, nakryła dłońmi wszystkie ciuchy leżące na ladzie za które jeszcze nie zapłaciłem, bym ich przypadkiem nie ukradł jej sprzed nosa i z prawdziwym przerażeniem w oczach zapytała: „Ale masz amerykańskie pieniądze?!”. Tak się w USA właśnie „myśli”. Że ktoś przejechał pół Stanów i trafił do jej sklepu ze złotówkami w kieszeni. A może z bananami i muszelkami, bo pewnie tym się płaci w stronach z których przywieźli kiedyś jej rodziców…
Przykład drugi. Kolega wymieniał u Amerykanów w domu okna. Dobrze wykształceni ludzie, zamożni. Gdy usłyszał ich rozmowę, że jeszcze muszą wezwać hydraulika, by wymienił im cieknący kran, kolega się zaoferował, że sam to naprawi zaraz po tym, jak skończy wymieniać okna.
- Ale jak Ty to zrobisz? Przecież nie jesteś hydraulikiem?” – zapytali.
- Don’t worry, dam radę! – powiedział wszystkopotrafiący Greg:)
Spytał, co jeszcze jest tu do naprawy?
- No… gniazdko w kuchni, ale przecież nie jesteś elektrykiem?
Kolega w godzinę naprawił i kran i gniazdko i jeszcze kilka innych amerykańskich niedoróbek. A właściciel domu w tym samym czasie bawił się swoim nowym samochodem (Vanem, w którym drzwi i bagażnik otwierają się z pilota na oścież). Bawił się tak długo, że wyczerpał cały akumulator. Wsiadł, chciał odpalić silnik, a tu lipa.
- Fuck, shit, zepsuł się dwa dni po zakupie - dzwonię do dilera. Kolega, już nawet bez informowania ich, że i to zaraz naprawi, podjechał swoim autem pod ich 2dniowy samochód, podpiął przewody i odpalił Vana. Amerykanie byli w szoku!
- Kurde, człowieku jesteś genialny! Ile Ty szkół skończyłeś, ile uniwersytetów?! – nie kryli swojego zaskoczenia umiejętnościami Grega.
- Jestem z Polski proszę Pani, u nas każdy to potrafi. („to” w domyśle było… „MYŚLENIEM”). W Polsce każdy potrafi myśleć, a w USA nie muszą. W USA stać ich na wezwanie hydraulika, elektryka, mechanika do byle błahostki.
W USA jest specjalizacja. Najlepiej widoczna w medycynie. Kuzynka poszła ze swoją 11letnią córką do ortopedy. Bolała ją (córkę) noga i… i lekarz ortopeda dziecięcy obejrzał jej kolano i mówi- „Sorry, ale to nie kolano powoduje ten ból, to coś ze stopą, a ja jestem tylko od kolan. Musi pójść do dziecięcego specjalisty od stóp”. Oczywiście są jeszcze ortopedzi dla dorosłych, którzy patrząc na dziecięce nogi nie potrafiliby nic zdiagnozować. Nie potrafili, a przede wszystkim nie mieli do tego prawa. Dlatego w USA nikt nie wychyla się ponad to, czego został nauczony, do czego ma prawo, i co należy do zakresu jego obowiązków. Gdyby taki naprawiony przez kolegę kran zalał mieszkanie, a gniazdko poraziło właścicieli domu, to zapewne zostałby on pozwany do sądu. Dlatego będąc Amerykaninem robisz to, co Cię nauczono, robisz to w miarę dobrze (a i tak o wiele gorzej od przeciętnego Polaka), a na reszcie nie musisz się w ogóle znać.
Doskonałym tego przykładem jest pewien znajomy amerykański inżynier z Forda, który w domu nie potrafi podłączyć kina domowego, ani przełączyć pilota z trybu obsługiwania telewizora na obsługę magnetowidu. On po prostu ma obmyślać (nawet w domu) nowe projekty dla Forda, a nie zajmować się jakimiś instrukcjami obsługi magnetowidów. Stać go wezwać specjalistę do podłączenia kina domowego do telewizora, a on ma sobie tym głowy nie zawracać, by nie zorientować się, jak wielu najprostszych rzeczy nie potrafi. Oczywiście każdy przeciętnie myślący Polak podłączy wszystko intuicyjnie, a Amerykanin musi być WYBITNY, by zrobił cokolwiek bez instrukcji. Każda instrukcja obsługi jest tu rozpisana i rozrysowana tak, by nawet 10latek dał sobie radę. Mam tutaj prosty telefon komórkowy Samsung. Komórka jest bez aparatu foto, bez odtwarzacza MP3, bez gniazda na karty
pamięci. On tylko dzwoni i można na nim napisać SMSa i odebrać SMSa, a mimo to instrukcja obsługi do niego liczy… 218 stron (połowa to porady typu: wyjmij telefon z kieszeni przed praniem odzieży, nie kąp się z telefonem, itd.) Tutaj naprawdę pewnie kiedyś znajdę w instrukcji obsługi np. telewizora punkt mówiący, że telewizor działa najlepiej wtedy, gdy wtyczka zasilająca jest podłączona do gniazdka elektrycznego.
Albo przykład sprzed kilku m-cy, gdy mnie jeszcze w USA nie było. Mojej matce przestał działać pilot od kablówki. Wezwała sąsiada, młodego, rozgarniętego wydawałoby się chłopaka, tzn. Amerykanina… Ten przyszedł, 15minut pykał pilotem, tunerem kablówki, pewnie gdyby była antena satelitarna na dachu, to by nią poruszał, a nie zauważył na pilocie przełącznika – HOLD, oznaczającego, że całego pilota blokuje się, np. przed tym, by dzieciak się nim nie bawił. Matka sama na to wpadła, gdy po 15 minutach bezowocnego „naprawiania” pilota przez sąsiada, poradził on wezwać speca od kablówki. Tu po prostu nie ma żadnych „złotych rączek”, jak w Polsce, gdzie każdy fachowiec, a nawet niefachowiec potrafi podłączyć pralkę (nawet ja), ustawić programy w telewizorze i magnetowidzie, pomalować dom, położyć podłogę z paneli, czy kafelki. Tu inżynier informatyk nie potrafi zaprogramować telewizora, a inżynier elektronik wymienić dysku w komputerze. Dlatego właśnie telewizory programują się same, a kanały nazywane są nie TVN czy Polsat, a 1, 2, 20, 50. I każdy w domu na tym samym kanale w
telewizorze ma ten sam program.
No i kolejny dowód bezmyślności Amerykanów. Pewnego dnia była wielka burza. Lało przez ponad godzinę, wszędzie mokro, trawniki podlane wprost z nieba, a tu na większości posesji tuż po tej burzy włączyły się automatyczne zraszacze trawy. Co innego, gdyby to był dzień roboczy i wszyscy byli w pracy nie mogąc tego wyłączyć. Ale to była sobota, większość z właścicieli domów właśnie siedziała przed domem rozmawiając z sąsiadami lub sprzątając wokół domu, więc wszyscy byli w domach, a
nikt nie wyłączył zraszaczy.
Albo w banku. Założyłem sobie konto w banku (będzie o tym notka). W domu przeczytałem dokładnie całą umowę (było tego ok. 20stron) i następnego dnia poszedłem do Banku, by zapytać o co dokładnie chodzi w tabeli opłat. Czemu muszę zapłacić 2$ za sprawdzenie stanu konta w bankomacie mojego macierzystego banku?!
- A co to za tabela – zapytała kobieta, która dzień wcześniej zakładała mi konto i drukowała tę umowę i tabelę.
- No tabela opłat z umowy prowadzenia mojego rachunku w Waszym banku. Czwarta strona umowy. Czwarta strona to ta z tyłu trzeciej strony. Po odwróceniu kartki. Vertikalnie, a nie z pionu w poziom…
- Pierwszy raz ją widzę.
Kobieta drukuje codziennie po kilka takich umów, a nie wie, co drukuje. W Polsce pracownik musi znać znaczenie każdego punktu umowy, każdego przecinka, każdego procenta i promila, a tu… Tu musiały się zebrać we trzy „mądre głowy”, by dojść do wniosku, że te 2$ należą się, gdy chcę w bankomacie wymusić aktualny stan konta (w tej chwili), a nie ostatni zaksięgowany. Przeraziło mnie to – ich niekompetencja na każdym kroku!
Podobne cuda będą z prawem jazdy – to będzie majstersztyk ignorancji wobec zdrowego rozsądku.
Albo zakup alkoholu. Oczywiście przy zakupie, nawet jak wygląda się na 30-40latka trzeba okazać ID albo jakiś inny dokument, który udowodni sprzedawcy, że mamy skończone te ustawowe czy konstytucyjne 21lat. A więc ja, stary prowokator, wszędzie pokazuję… polskie prawo jazdy. I jak szympansom w zoo wszystkim muszę tłumaczyć:
- To jest moje prawo jazdy z innego kraju, wiesz? – TAK.
- To ja, to moje zdjęcie, podobny? – TAK.
- To moje imię i nazwisko. Wy też tu macie imiona i nazwiska, tak? – TAK.
- A to moja data urodzenia. Wy też się tu rodzicie, tak? – NIE. U nas nie ma 19-stego miesiąca. My mamy tylko 12-ście miesięcy.
- Ale w Europie datę pisze się dzień, miesiąc, rok. Rozumiesz? – NIE.
Przychodzi zatem jej szefowa, i po namyśle, ale i tak czując, że to jakiś podstęp zgadzają się wyjątkowo sprzedać mi piwko Labatt Blue:)
Albo wizyta u dentysty (znajoma była z córką). Ma ubezpieczenie takie, że płaci tylko 10$ za wizytę. To ma wyraźnie napisane w swojej polisie ubezpieczeniowej. Inni mogą płacić różnie, od zęba, od działania przeprowadzonego na tym zębie, itp. Pani stomatolog przecież kształcona w mowie i piśmie, a tego nie rozumie. Każe płacić za każdy ząb osobno. Oczywiście to i tak ryczałt, bo prawdziwy koszt pokrywa ubezpieczenie. – Ale ja na mojej polisie ubezpieczeniowej mam jasno napisane, że płacę za WIZYTĘ, a nie za ZĘBA – tłumaczy znajoma. – Nie wiem, nie znam się na „insurance” tylko na leczeniu zębów. Proszę mi zapłacić za każdego zęba. Zatem zirytowana znajoma płaci, śle rachunek do ubezpieczyciela, ten śle pismo do dentystki, by ta oddała klientce te 10$ za drugiego zęba. Skruszona dentystka (lub jej asystentka) wysyła czek na 10$ do klientki. Oczywiście za miesiąc znów dziecko boli ząb, i… dochtórka oczywiście znów robi to samo – płacić za zęba. Za zęba! Ja tu od zębów jestem, a nie od znania się na „inszurach”! Doświadczenie sprzed miesiąca, że to jednak klientka miała rację nic jej tu nie nauczyło. Amerykanie nie uczą się na błędach. Oni tu mają procedury. Jak karetka przyjeżdża do zwłok, które stygną już od kilku dni, to i tak poddadzą je elektrowstrząsom, a rozkładający się nieboszczyk dostanie zastrzyk, bo tak wyznacza to procedura. Oczywiście razem z wezwaną karetką przyjeżdża zawsze straż pożarna – na wypadek, gdyby od tych elektrowstrząsów nieboszczyk nie ożył, a się np. zapalił!
I jeszcze ta wszechobecna telewizja (o niej jeszcze będzie mowa).
Amerykanie wręcz wychowują się przed telewizorem. W wielu domach od małego dziecko uspokaja się nie smoczkiem, nie kołysaniem na rękach, nie nuconą kołysanką, a włączonym telewizorem właśnie (w Polsce zaczyna być podobnie). Jest kanał dla niemowląt, dla 3latków, brakuje jeszcze kanału prenatalnego, ale pewnie też się go wkrótce doczekają. TV jest wszędzie – w każdym pokoju, w kuchni, w łazienkach, w toalecie, w garażach, w zagłówkach aut, w telefonach komórkowych, w komputerach domowych i przenośnych. To co powie Oprah Winfrey w swoim show jest prawdą absolutną i ostateczną dla milionów amerykańskich gospodyń domowych, a także i zniewieściałych gospodarzy. Słońce kręci się dookoła ziemi – bąknie pod nosem Oprah, i od jutra wszyscy tak będą uważać (większość z nich i tak myślała już wcześniej, że tak właśnie się kręci, tzn. nie wokół Ziemi, a wokół Ameryki, więc Oprah ich tylko utwierdziła w ich przekonaniu). A po garści „mądrości” od Oprah (to jedna z najpotężniejszych kobiet w USA, pierwsza czarnoskóra miliarderka (2,7miliarda rolarów), ma władzę prawie tak samo wielką, jak Condoleezza Rice, a gdyby wystartowała w wyborach prezydenckich, miałaby dużą szansę wygrać), więc po tej całej Oprze, której nikt się nie oprze, czas na chwilę rozrywki przy The Jerry Springer Show. I… kolejne szare komórki umierają z braku intelektualnej pożywki.
To, co wyświetlą serwisy informacyjne TV, to jak TO nazwą i jak każą o TYM myśleć, jest wykładnią dla 95% Amerykanów. Napadamy na Irak, bo tam jest wąsaty Husajn, który nas nie lubi, a my nie lubimy jego wąsów. OK, Hurraa… na Husajna i jego wąsy! W TV mówili, że trzeba napaść, to trzeba. Nikt nie zada sobie pytania, a czemu tak naprawdę to ma służyć, a co ta wojna tak naprawdę ma przysłonić, a ile to będzie nas Amerykanów kosztować pieniędzy, poświęceń, zabitych żołnierzy. Nikt nie rozejrzy się i nie pomyśli, że przez tę wojnę mają obecnie benzynę 4x droższą niż przed wojną, że oni na tym tracą, więc ktoś (szejkowie z Teksasu, przyjaciele Busha) na tym zarabia miliardy dolarów co miesiąc. Nikt sam nie zauważy tego, że tak naprawdę w USA dzieje się coraz gorzej, Stany Zjednoczone tracą pozycję ostatniego na ziemi mocarstwa na rzecz Chin i odbudowującej się Rosji, więc wojna ma być tylko przykrywką, by ludzie patrząc na zburzony Irak nie patrzyli na samoburzącą się Amerykę. Amerykanie po prostu muszą żyć w strachu, musi się im wynajdywać wroga, którego mają się bać i przed którym Prezydent i Rząd ich ochronią. Wtedy już sprawy wewnętrzne przestają być na pierwszym planie. Dawniej takim wygodnym wrogiem był Związek Radziecki, Komuniści, później Kuba, Wietnam, Korea, Irak, teraz pora na Iran, Afganistan, Talibowie. Wróg będzie zawsze – każdy z nich prócz Rosji i Korei był wcześniej finansowany przez CIA. Amerykanie jako naród jest jak ludy starożytnego Egiptu, którym zagroziło się zaćmieniem słońca, gniewem Boga RA i już wiernie, potulnie, bez sprzeciwu pracowali dla Faraona za garnek ryżu. Tu potulnie płaci się podatki i głośno nie narzeka na to, że lwia ich część idzie na wojnę w Iraku.
- Źle Wam się dzieje w Ameryce?! – spójrzcie na Irak, tam to dopiero mają źle!
- Aa… no to my jednak mamy tu dobrze.
Właśnie powiedzieli w wiadomościach, że deficyt Stanów Zjednoczonych na rok 2009 wyniesie ponad 482 miliardy dolarów. 1,528$ na każdego mieszkańca USA. Co to znaczy dla statystycznego obywatela, wyjaśnili nam to bardzo prosto: 482miliardy dolarów to tak dużo, że układając dolar przy dolarze, można opasać nimi równik 1,612razy. Koniec informacji o krytycznej sytuacji budżetu państwa. Co zapamięta z tej informacji statystyczny Amerykanin? Że ktoś się nieźle nachodzi po równiku, by rozkładać te dolary!;)
A skoro już o telewizji mowa, to może coś z teleturniejów? Kilka pytań i kilka odpowiedzi. To nie żadne odpowiedzi „dla jaj”, albo dla śmiechu dla widowni, bo nagrody są tu zazwyczaj bardzo atrakcyjne, więc oni naprawdę tak sprężają swoje mózgi;)
Na jaką chorobę zmarła królowa angielska Elżbieta I?
- Na… syfilis!
Po kim Fidel Castro przejął władzę na Kubie?
- Osamie Bin Ladenie!
Pokazują zdjęcie Johna F. Kennedy’ego- i zadają pytanie: „Kto to jest i jaką funkcję pełnił”
- John Kennedy i był… mężem Merylin Monroe.
Albo, w ich Familiadzie, gdy stoi się przed prowadzącym, on czyta pytanie eliminacyjne i zawodnicy ścigają się, kto pierwszy na nie odpowie.
Powiedz mi nazwisko… – prowadzący nie skończył pytania, bo kobieta przycisnęła guzik i… powiedziała własne nazwisko.
Powiedz mi nazwisko amerykańskiego polityka, który coś tam dobrego zrobił dla świata, tak brzmiało całe pytanie.
W tym kolejnym odcinku, w finale, zabrakło 7punktów do wygrania nagrody głównej, bo gracz na pytanie: „Miasto w Europie” odpowiedział – EUROPA! W którymś z kolejnych odcinków grająca wymyśliła miasto Europię – takie oni mają pojęcie o naszym pięknym, starym kontynencie!
Wymień państwo zaczynające swą nazwę na literę „B”
- Bostonia!
Jakie miasto jest stolicą stanu Montana?
- Hannah!
- Jaką sławną, mitologiczną powieść napisał Homer? – zapytał kogoś Joe Leno.
- Homer Simpson? – upewniła się zagadnięta.
- Dokończ tytuł powieści Twaina „The Adventures of Tom…” – zapytał Leno pewną studentkę.
- Tom i Jerry’ego? – nie była pewna swej odpowiedzi studentka, która, po studiach będzie nauczycielką angielskiego.
- Jakie było pierwsze imię Szekspira
- Billy? Nie, on nie miał pierwszego imienia, bo to było jego pseudo, tak jak Madonna!
- Państwo na A oprócz Ameryki?
- Azja!
- Kraj do którego chciałbyś pojechać?
- Amsterdam
W teleturnieju „Czy jesteś mądrzejszy od 5klasisty”, finałowe pytanie za 150tys. $ brzmiało: „Przez jakie państwo przepływa rzeka Wołga”? Gracz zanim jeszcze odpowiedział już triumfował i skakał z radości, że zna odpowiedź. Wykrzyczał, że właśnie wczoraj się tego uczył do teleturnieju, więc odpowiada, państwem przez które płynie Wołga jest… Germany!
Jesienią 2009 miałem to szczęście, że wszyscy, dosłownie WSZYSCY poznawani przeze mnie Amerykanie byli nauczycielami. Takie fatum jakieś. I czym owi nauczyciele mnie zaskoczyli? Moja matka zrobiła z galonowej butli mleka ser, gdyż białego sera nigdzie tutaj nie uświadczysz, więc jak tu zrobić ulubione pierogi dla syna?! Znajoma nauczycielka przyszła w trakcie odcedzania sera i zapytała:
- To ser robi się z mleka?
- Nie kurwa, z mąki! – zapewne tak chciała odpowiedzieć mamuśka, ale oczywiście jest kulturalna i wszystko przemilczała…;)
Tego samego dnia, gdy opowiadałem o Polsce siostrze pani niezorientowanej serowo (także nauczycielce), i powiedziałem, że w Polsce na południu mamy góry, a na północy mamy morze, ta oczywiście chciała zabłysnąć.
- Atlantic Sea?
- Tak, jeszcze niedawno było to Morze Atlantyckie, ale przez efekt cieplarniany o którym na pewno słyszałaś, Atlantyk trochę przysechł, woda przelała się na drugą półkulę, zrobiła się taka kałuża nazwana Morzem Bałtyckim. Gdybym tak jej to na poważnie powiedział, to bankowo by kobieta w to uwierzyła. Tak łatwo się manipuluje tymi ludźmi i tym narodem. Chociaż patrząc ostatnio na popisy manipulacyjne Donalda Tuska, sam już nie wiem, który z narodów jest bardziej naiwny…
Córka tej „serowej” nauczycielki (także nauczycielka, przedszkolna),
podczas naszej rozmowy o zdrowym odżywaniu nie mogła zrozumieć sensu
chińskiego przysłowia: „Śniadanie zjedź sam, obiadem podziel się z
przyjacielem, kolację oddaj wrogowi”. W ogóle nie łapała idei tych słów. Zapewne myślała, czemu ma się z kimś dzielić swoim porannym
syrio albo tostem z masłem orzechowym?
- Aa… rozumiem, obiad jest duży i wystarczy go dla dwojga! – wreszcie „załapała” sens tego przysłowia.
Kolejnej poznanej nauczycielce nie mogłem wytłumaczyć (tzn. ona nie mogła pojąć) jakim cudem taniec Polka nie jest z Polski, a z Czech? Chociaż tu pewnie zaskoczyłem niemiałą ilośc Polaków, którzy też myśleli, że to nasz taniec ludowy?;)
Koleżanka opowiadała, jak na parkingu zaczepiła ją zszokowana AfroUSA-nka przerażona tym, że nie może znaleźć swojego samochodu. Parkingi są tutaj duże, sam kiedyś zapodziałem auto pod WallMart, więc znam ten strach.
- To naciśnij w pilocie przy kluczykach swojego auta guzik PANIC, by alarm auta zaczął trąbić i wtedy je znajdziesz.
- A który to guzik? – zapytała AfroUSA-nka. 99% pilotów ma 4 klawisze. Trzy z jednej strony: zamknij drzwi, otwórz drzwi, otwórz bagażnik, i jeden z tyłu, czerwony, wyraźnie oznakowany PANIC. Kobieta na pewno setki razy używała wszystkich tych trzech, codziennych klawiszy, wielokrotnie pewnie też przyglądała się temu czwartemu i… i zadała tak głupie pytanie.
Albo inna, której lekarz kazał schudnąć, by poprawić stan swojego zdrowia. Ma więcej się ruszać, chodzić, itp.
- Ale po co? – zapytała grubaska. Ona po prostu nie wiedziała, że ruch i aktywność fizyczna (tzn. w jej przypadku ich brak) są ściśle połączone z wagą, kondycją fizyczną i stanem zdrowia. Jak to możliwe, że gdy pójdę pieszo na spacer zamiast pojechać autem do McDonalds, to schudnę?
Kobieta kupiła sobie za 150tys. $ taki dom na kółkach czyli wielka furgonetkę z powierzchnią mieszkalną z tyłu. Wybrała się nim na przejażdżkę. Włączyła Cruise Control (urządzenie, które utrzymuje zadaną prędkość jazdy) i poszła na tył samochodu zrobić sobie herbatę. Auto wypadło z drogi na pierwszym zakręcie. Kobieta podała producenta samochodu do sądu, że nie było nigdzie informacji, że Cruise Control w tego typu samochodzie to nie jest automatyczny pilot, który prowadzi samochód. Kobieta sprawę… wygrała. Od tego czasu jest już ostrzeżenie – Włączenie CC nie oznacza automatycznego prowadzenia auta.
W sklepie Kroger była promocja mleka. Wielkimi naklejkami ogłaszano na lodówce, że półgalonowe butelki kosztują 1,5$, podczas gdy 2x większe, galonowe opakowania są po 3,29$. (Rok później, czyli jesienią 2009 te same butelki są odpowiednio po 1,99$ za galon i promocyjnie 0,77$ za pół galona). Oznacza to, że biorąc dwie butelki półgalonowe, zapłacimy za galon mleka 3,00$, a dodatkowo będziemy mieli je dłużej, bo druga butelka będzie nieotwarta, przez co mleko dłużej zachowa świeżość. I co? I połowa Amerykanów i tak kupowała te duże. A co! Stać nas na to, by zapłacić więcej oraz na to, by połowa nam się zepsuła;)
W jednym z centrów handlowych (Macy’s) ochroniarz zatrzymał przed wejściem młodą klientkę, ponieważ jej strój był za bardzo wyzywający. Ochroniarze wyglądają tu trochę poważniej, niż w Polsce (gdzie „ochroniarzami” są najczęściej emeryci dorabiający do emerytury;) Dziewczyna narobiła rabanu i wezwała telewizję. Co się okazało? Że strój ów był kupiony w tym właśnie sklepie do którego nie została wpuszczona, a dodatkowo, że są ubrane w niego wszystkie manekiny!;)
Oczywiście Jay Leno (taki ichni Szymon Majewski) ma w swoim programie niezłą polewkę z „intelektu” większości swoich rodaków. Moim ulubionym fragmentem jest „Co się sprzedaje na e-bay.com”. Pokazuje pięć najgłupszych wystawionych przedmiotów, oraz pięć równie głupich, które znalazły swoich nabywców. Ktoś np. kupił za 6,51$ – 10minutową wideorozmowę z kotem wystawiającego tę aukcję, albo ktoś inny nabył pustą paczkę po chipsach Fritos, której zawartość wystawiający opróżnił siedząc na trybunach podczas finału ligi basaballa… za 560$! Nic tylko kupić kilkaset paczek czipsów, zjeść ich zawartość siedząc przed telewizorem oglądając zapewne The Jerry Springer Show, wystawić puste opakowania na e-bay i liczyć tysiące dolarów napływające od aukcjonariuszy:)
To wszystko są autentyczne przypadki, których ciąg dalszy nastąpi… -
Tu będę dopisywał kolejne dowody ociężałości umysłowej w tym kraju. A
może dopisujcie je w komentarzach? Ale żebyście wiedzieli, jak pojmuje się inny kraj oczami przybysza, to macie coś o Polsce oczami Francuza z francuskiej gazety Rohtas, pobrano z www.polskiswiat.com
Polacy! Jak Wy to robicie?
Kraj, w którym co piąty mieszkaniec stracił życie w czasie drugiej wojny światowej, którego 1/5 narodu żyje poza granicami i w którym co 3 mieszkaniec ma 20 lat
Kraj brutalnie oderwany od wiekowych tradycji, który odbudował swoją stolicę wg. obrazów Canaletta, a stare miasto odtworzył jako nowe.
Kraj, który ma dwa razy więcej studentów niż Francja, a inżynier zarabia tu mniej niż przeciętny robotnik.
Kraj, gdzie człowiek wydaje dwa razy więcej niż zarabia, gdzie przeciętna pensja nie przekracza ceny (!) trzech par dobrych butów, gdzie jednocześnie nie ma biedy, a obcy kapitał się pcha drzwiami i oknami.
Kraj, w którym koncesjami rządzą monopoliści.
Kraj, ze stolicą, w której centrum stoją nowoczesne biurowce, oferujące pomieszczenia po 10-35 USD za metr.
Kraj, w którym cena samochodu równa się trzyletnim zarobkom, a mimo to trudno znaleźć miejsce na parkingu.
Państwo, w którym można sobie kupić chodniki, postawić parkomaty i płacić państwu tylko 10% podatku od zysku.
Kraj, w którym rządzą byli socjaliści, w którym święta kościelne są dniami wolnymi od pracy (!!!). Gdzie otrzymanie paszportu do niedawna stanowiło problem, a mimo tego ponad 3,5 mln obywateli rocznie wyjeżdżało na wczasy za granicę.
Jedyny kraj byłego bloku socjalistycznego, w którym obywatelowi wolno było posiadać dolary, choć nie wolno mu ich kupić ani sprzedać poza bankami i kantorami. Cudzoziemiec musi zrezygnować tu z jakiejkolwiek logiki, jeśli nie chce stracić gruntu pod nogami. Dziwny kraj, w którym z kelnerem można porozmawiać po angielsku, z kucharzem po francusku, a ministrem lub jakimkolwiek urzędnikiem państwowym tylko za pośrednictwem tłumacza.
Ludzie, nie bójcie się komentować tej notki. Amerykanie nic Wam za to nie zrobią! Na Naszej-Klasie i Gadu-Gadu wszyscy piszecie, że doskonale ująłem sedno amerykańskiego „myślenia”, a tu cisza i pustki. W razie czego to mnie zamkną w Guantanamo. Już nawet mam strój do tego specjalnie uszyty…
1. Cuda dziejące się z tym zdjęciem są dowodem, że Ameryka oraz ich Internet jest państwem oraz Internetem policyjnym! Gdy zdjęcie miało nazwę więzienia na Kubie, to fotki mi i Wam w ogóle nie wyświetlało. Podobnie było kiedyś z Google.com w Chinach. Jego wyszukiwarka miała tam nie wyszukiwać słów „Demokracja”, „Masakra”, „Tiananmen”, itd. Tu mają jakieś internetowe embargo na inne słowo (słowa). Nie będę ich tu wymieniał, bo znów mi wszystko poznika. Jeszcze nie wiedzą, kim jest ten facet w pomarańczowym, więziennym drelichu, o czym dokładnie tutaj pisze, więc wolą profilaktycznie zablokować jego treści. To zdjęcie jakimś cudem zostało obejrzane 2225 razy podczas, gdy dwa zdjęcia z którymi sąsiaduje tylko 45 i 47 razy. Kto mnie tak namiętnie oglądał…?
2. Wiadomość sprzed chwili (1.08.2008) ze stacji Fox2Detroit. Detroit graniczy przez most (oraz przez tunel) z Kanadą. Od dziś pracownicy DHS mogą zabierać nam na granicy laptopy, telefony komórkowe, karty pamięci z aparatów cyfrowych oraz pamięci pen-drive. Zabierać, kopiować i sprawdzać, co za dane z USA wywozimy! Szczególnie te osoby, które często pokonują tę granicę. Oczywiście ludzie z Nowego Yorku, Florydy czy Los Angeles w ogóle nigdy o tym nie usłyszą i będą się czapiać, że przesadzam… To kliknijcie w link wiadomości.