środa, 9 lipca 2008

USA, pierwsze wnioski...

Już na pokładzie samolotu otrzymuje się od samego Kapitana albo od stewardes amerykańskie formularze imigracyjne I-94 (Polacy muszą wybrać egzemplarz w kolorze białym, bo zielony I-94W jest dla pasażerów z państw objętych ruchem bezwizowym). Drugim otrzymanym kwestionariuszem będzie deklaracja celna (OMB NO. 1651-0009 lub 1515-0041) w której przyznajemy się bez bicia i tortur do tego, co wwozimy na teren USA. Czy przywozimy do Stanów owoce, warzywa, rośliny, nasiona, żywność, owady, mięso, zwierzęta, kultury bakterii (tak, ja trochę w brzuchu z porannej porcji Actimela), ślimaki, zarazki chorobotwórcze, glebę, przyznajemy się do tego, czy byliśmy w pobliżu farm dziwnie zachowujących się krów czy kichających świń z czerwonymi od smarkania ryjkami? Czy przywozi się do USA wartości pieniężne w wysokości wyższej niż 10tys. dolarów, itp. Dziwią Was takie pytania i nadzieja urzędników, że ktoś odpowie na któreś z nich – TAK? Mnie bardziej dziwiły pytania które można znaleźć we wniosku o wizę turystyczną:
- Czy kiedykolwiek rozprowadzał lub sprzedawał Pan nielegalnie substancje objęte kontrolą (narkotyki), albo trudnił się Pan prostytucją bądź stręczycielstwem?
- Czy kiedykolwiek ubiegał się Pan o wizę albo wjazd do Stanów Zjednoczonych lub o inne korzyści związane z imigracją do USA posługując się fałszywymi dokumentami, świadomie przedstawiając nieprawdziwe informacje lub w inny nielegalny sposób, bądź pomagał Pan w tym innym osobom?
- Czy ubiega się Pan o wjazd do Stanów Zjednoczonych, aby zajmować się działalnością wywrotową, terrorystyczną lub naruszającą przepisy kontroli eksportu, bądź jakąkolwiek inną działalnością sprzeczną z prawem?
- Czy jest Pan członkiem lub przedstawicielem organizacji uznawanej obecnie przez Sekretarza Stanu USA za terrorystyczną?
- Czy kiedykolwiek uczestniczył Pan w prześladowaniach prowadzonych przez nazistowski rząd Niemiec; lub czy kiedykolwiek uczestniczył Pan w ludobójstwie?
- Czy cierpi lub cierpiał Pan na chorobę zakaźną stanowiącą zagrożenie dla zdrowia publicznego lub na niebezpieczne zaburzenia fizyczne lub umysłowe; czy kiedykolwiek był Pan uzależniony od narkotyków i/lub nadużywał Pan jakichkolwiek środków uzależniających?
Powracając do formularzy otrzymanych w samolocie… Należy je wypełnić najlepiej jeszcze podczas lotu. Polecam zapoznać się z tymi papierkami jeszcze tu w Polsce, na moim
blogu, gdzie deklarację celną macie przetłumaczoną na język polski tutaj, by w samolocie, wśród międzynarodowego tłumu lecącego do USA nie
wychodzić na głupków i w miarę rozumieć, o co w tych wnioskach nas pytają i co należy wpisać lub zaznaczyć. I przede
wszystkim, by w rubryce „sex” nie wpisać: „SEX – dwa razy w tygodniu”.

Dla takich przybyszów jak ja (posiadacze wiz imigracyjnych) formularz I94 nie jest tak ważnym dokumentem, jak dla przybyszów turystycznych. To właśnie na drugiej części formularza I-94 urzędnik graniczny przybija wizę przyjazdową określając w niej czas na który nas wpuszcza na teren Stanów Zjednoczonych (zazwyczaj jest to okres od 3 do 6 miesięcy). Ta część formularza jest przypinana turystom do paszportu i należy ją zwrócić kolejnemu urzędnikowi w dniu wylotu, gdyż jest to jedyny dowód na to, że turysta opuścił Amerykę. Co należy zrobić, gdy zgubicie swój odcinek I-94 ostęplowany wizą wjazdową możecie dowiedzieć się tutaj.
To, że wypełniam takiego typu formularze ja – rozumiem. Po raz pierwszy przylatuję na teren Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, więc wpisuję moje dane osobowe, nr paszportu, nr lotu, miejsce gdzie dostałem wizę i do kiedy jest ona ważna, itd. To, że wpisuję, czy przywożę jedzenie, itp. rzeczy też można zrozumieć w czasach epidemii prionów, pryszczycy, wściekłych krów, jurnych byków, zagrypionych świń i ptaków, itd. Ale tego, że takie same formularze wypełniają rodowici Amerykanie pojąć nie mogłem. Siedzący obok mnie Amisz, z jak na Amisza przystało liczną rodziną przez ponad godzinę kaligrafował dane swoje, swojej żony i gromadki dzieci. A przecież mamy XXI wiek – jedno skanowanie paszportu i wszystkie dane same wskakują do komputera.
Miesiąc wcześniej byłem na wycieczce we Lwowie pokonując lądową granicę z Ukrainą. Każdego irytowały te „karteczki”, które musieliśmy wypełnić na granicy, a których i tak nikt później ani nie zbiera, ani nie czyta, bo ważniejsze od tego, co jest wpisane na tych karteczkach jest łapówka, którą należy między te karteczki włożyć, by szybciej pokonać przejście graniczne. A tutaj, w USA dokładnie taka sama „karteczka”. A nawet jeszcze bardziej rozbudowana. To nie jest kraj „wuja Sama”, to jednak naprawdę kraj „Wielkiego Brata”…
Największy nacisk w filmowej instrukcji wypełniania tych papierów kładziono na… cyfrę jeden. W USA nie ma jedynki w naszym, ogólnoludzkim, ogólnoświatowym, komputerowym wyglądzie „1″ (czyli pionowa długa kreska i krótka kreseczka dostawiona do szczytu tej pierwszej, pionowej kreski pod kątem 45stopni). U nich jeden to tylko i wyłącznie „I” – pionowa kreska. Jeśli napiszemy cyfrę jeden inaczej niż robią to Amerykanie, to najprawdopodobniej nasza jedynka będzie brana za siódemkę. Podobnie rzecz się ma z cyfrą siedem. Ma mieć poziomy daszek i najlepiej pionową podpórkę (jak na wyświetlaczu zegara elektronicznego). Nie dopuszczalne są żadne inne ozdobniki cyfry 7, bo wtedy pewnie będzie ona brana np. za krzyż prawosławny…
Detroit przywitało nas taką ulewą, że samolot kilka razy okrążał lotnisko, by znaleźć jakąś bezdeszczową lukę w której mógłby wylądować. Pogoda odzwierciedlała nastrój, w którym byłem. W Polsce zostawiłem więcej, niż spodziewam się zastać Tutaj. Pilot samolotu wylądował, zaparkował i „zaciągnął ręczny” tuż przy kołnierzu łączącym samolot z terminalem i… I nastała Ameryka!
I tu pierwsza niespodzianka i pierwsze wnioski: Dobrze, że Polska jest na tyle zapóźnionym cywilizacyjnie krajem, że wszystko musimy budować od nowa. Nowe porty lotnicze, nowe korytarze, nowe schody, nowe automatyczne szklane drzwi, nowe windy, nowe drogi, nowe autostrady… W USA wszystko to jest już od dziesiątek lat i… pozostaje niezmieniane i nienaprawiane w takim stanie, jak zostało przed latami zbudowane. Wiedziałem, że Amerykanie szanują każdego dolara (w czasach obecnej recesji szczególnie!), ale żeby ich okno na świat, czyli pierwsze, co widzi turysta było tak nieefektowne? A może mają rację, że jak coś działa, to nawet, jak jest stare, zniszczone, na lotnisku szyby są porysowane, potłuczone, listwy zabezpieczające przed uderzaniem wózkami powyrywane lub zmiażdżone, to niech tak będzie? Bo jak zacznie się wymiana tego wszystkiego, ulepszanie, poprawianie, to skończy się tak, jak… w Polsce na Terminalu 2, który do dziś dnia (pisałem to na początku kwietnia 2008), mimo swojej wielkości, nowoczesności, przestronności, itd. nie odprawił żadnego pasażera. A tu wszystko stare, ale jare:) Prawdopodobnie lądowałem na starym terminalu, bo nowy jest kilkuletni, ale pewnie oszczędzają go na gości z „lepszych” stron świata;)
Tak jest z wieloma rzeczami w USA. Jak coś działa, to się tego nie poprawia, nie ulepsza. Tu żaden producent np. gazomierzy czy skrzynek na listy nie da łapówki komuś w spółdzielni mieszkaniowej czy w rządzie, by co kilka lat wprowadzać jakieś nowe kretyńskie przepisy – a to, żeby 20 milionów skrzynek na listy miało format A4, a to, żeby liczniki zużytej wody były co kilka lat nowe, albo tablice rejestracyjne miały raz unijne gwiazdki, a innym razem polską flagę.
Kolejny wniosek o USA: Już na pokładzie samolotu, gdy usiadła obok mnie około 13-14letnia Amerykanka zrozumiałem, że ludzie z USA są jacyś tacy… inni. Polska 13latka w takich okolicznościach (dookoła sami obcy ludzie, różne narodowości, różne kolory skóry, języki) pewnie przestraszonym wzrokiem szukałaby mamy, która siedziała w innym rzędzie. Z nieufnością patrzyłaby na siedzącego obok niej jakiegoś 30letniego faceta (przecież nie jestem jeszcze tak sławny, by i w USA być już znanym…;) A ta, z uśmiechem na ustach zagadała do mnie tym ameRRRykańskim językiem: „Jej, ale jestem podekscytowana! To dopiero mój drugi w życiu lot. A Ty ile razy już latałeś?”. Podobnie będzie z większością poznanych w USA ludzi. Otwarci, przyjaźni, a dzieci nawet te z polskich rodzin, śmiałe w stosunku do nowych znajomych. Każdy w Polsce odwiedzał kiedyś dom w którym był jakiś małolatek. Dziecko często przestraszone, chowa się za mamę, jak poda rękę do powitania to już sukces i powód do braw od domowników. A tu, chwila po poznaniu dziecko przynosi album ze szkoły, pokazuje i dumnie prezentuje swoją dziewczynę – a dzieciak ma 5lat. W Polsce zapytany, czy ma w przedszkolu dziewczynę, byłby śmiertelnie zawstydzony i pewnie uciekł z płaczem do swojego pokoju.
Wiem, wiem… W USA dziecko jest szczególnie strzeżonym skarbem. Za jakiekolwiek skrzywdzenie dziecka grozi tu większa kara niż w Polsce za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Pedofil nie jest osadzany w specjalnej celi, by przypadkiem nie dokuczali mu współwięźniowie, a od razu trafia do WIELKIEGO Murzyna. A gdy tylko uda mu się odsiedzieć wyrok, to o jego wyjściu z więzienia informują lokalne media, a sąsiedzi dostają od policji zdjęcie pana pedofila. Dziecko często jest wychowywane bezstresowo. W kilku stanach za uderzenie dziecka można trafić do więzienia. Nie można mu zrobić krzywdy ani w domu, ani w szkole – nigdzie, nawet jak zasłuży. W wielu stanach „dzieckiem” się jest do 21roku życia. Do tego właśnie wieku „dziecko” nie może legalnie kupić i napić się piwa, wejść do lokalu w którym podawany jest alkohol, uprawiać seksu… TAK, do 21roku życia! Wytrzymalibyście tyle?;) Bez tego alkoholu oczywiście…;) Z tymi zakupami alkoholu przez „nieletnich” opowiem kilka śmiesznych epizodów.
W USA najgorszą wymówką przed policjantem, który złapał nas za nadmierną prędkość jest: „Jadę tak szybko, bo dziecko w domu samo zostało.”
- A ile lat ma dziecko? – zazwyczaj wówczas zapyta policjant…
- No, prawie 12lat… – odpowie skruszony rodzic.
Można być prawie pewnym, że zanim wrócimy do domu z wielkim mandatem, będzie już tam na nas czekała opiekunka z jakiejś instytucji strzegącej praw dziecka z wnioskiem o zawieszenie nam praw rodzicielskich. A przynajmniej z pierwszym ostrzeżeniem, że tak się dzieci nie zostawia! A jak nie, to listownie dostaniemy jakieś pouczenie.
Ale dziecko to także WIELKI powód do dumy. Na wielu samochodach widuję naklejki: „Moja córka służy w Marines”. „Mój syn walczy w Iraku”. „Jestem dumna z mojego syna i mojego samochodu”, itd.
Pierwsze hektary Carpetów;) Karteluszka imigracyjna35letni gazomierz

  

1. Pierwsze zdjęcia na amerykańskiej ziemi. A pod nogami… hektary carpetów;)
2. Każdy przybywający do USA już na pokładzie samolotu wypełnia takie deklaracje. Najważniejsze w nich jest to, by… jedynka wyglądała tak „I”, a nie tak „1″, a siódemka miała pionową podpórkę, a nie koślawą jak tu „7″.
3. 35letni gazomierz przy domu. Gdy w USA coś działa, to się tego nie zmienia.
4. Taką deklarację celną otrzymuje każdy pasażer samolotu lecącego do USA.
5. A tutaj jest ta sama deklaracja przetłumaczona dla nieanglojęzycznych Polaków.
6. Kolejny formularz wypełniany w samolocie I-94. Polacy i wszyscy inni, którzy by lecieć do USA potrzebują wiz wypełniają białe formularze, pozostali zielone – tak powstaje rasizm wizowy).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad...