czwartek, 4 września 2008

Paliwo i MPG...

Było o paliwie, a teraz będzie o jego „spożywaniu” przez amerykańskie samochody. W końcu mężczyzna ze mnie, więc samochody, to TO (prócz kobiet), co nas, facetów kręci najbardziej. Dawniej, gdy paliwa były tanie, najważniejszą wytyczną dla Amerykanina przy zakupie nowego auta było… by było ono Made in U.S.A. Amerykańskie w świadomości Amerykanów zawsze oznaczało: najlepsze, największe, najbardziej proste, więc i niezawodne. Żadne tam japońskie elektroniczne „bajery” czy minimalizacje. Żadne tam niemieckie wynalazki inżynieryjne. Dlatego silniki większości rodzinnych samochodów w USA miały przynajmniej po 4-5litrów pojemności. Mocy z takich silników mocno nie wyciągano, by dłużej mogły służyć i rzadziej się psuć, więc „skromne” 200-250KM w samochodzie służącym do wożenia rano dzieci do szkoły było normą. Tak więc dawniej kupowało się Forda, Chevroleta, Chryslera, Buica, Dodge, czy Pontiaca, a bogatsi nabywali Cadillaca lub Lincolna i wszystko było jasne – im bardziej prestiżowy znaczek na masce i im więcej koni mechanicznych, tym lepiej.
Jednak, gdy benzyna od tamtego czasu podrożała prawie czterokrotnie, to teraz ważna jest wysoka wartość innej liczby. Nie oznaczającej już ilości KM (koni mechanicznych), zwanych tutaj hp (Horse Power), a coraz ważniejszą „jednostką” jest MPG (czyli miles per galon). Oni właśnie tak określają spalanie auta, czyli to, ile mil przejedzie ono na jednym galonie paliwa. W reklamach telewizyjnych większości aut ta właśnie wartość jest eksponowana bardziej, niż wszystkie inne bajery, w które auto jest wyposażone. W końcu za bajery płaci się tylko raz, a za benzynę do auta przez wszystkie lata posiadania samochodu. Nasz samochód przejeżdża na galonie najwięcej w swojej klasie – aż 30MPG! Nasz pickup przejeżdża aż 20 mil na galonie, itd. Tu nigdzie w reklamach nie pada ani pojemność silnika, ani tym bardziej moc auta. U nas wszyscy producenci chwalą swoje turboDiesle, szczycąc się mocą silnika wydobytą z 2litrów pojemności, oraz ilością litrów niezbędną do jego zasilenia – zazwyczaj poniżej 5litrów na 100km.
Stosując prostą kalkulację, że skoro jeden galon to 3,8litra, a jedna mila to 1,61km, więc spalając 1galon na jedną milę otrzymujemy spalanie 273litrów na 100km. Wystarczy zatem podzielić 273 przez ilość mpg i już mamy normalny przelicznik, czyli ile owo auto pali litrów na sto przejechanych nim kilometrów.
Bezkonkurencyjna w USA pod tym względem jest Toyota Yaris. Oczywiście tu Yaris ma silnik przynajmniej 1,6litra, a wyposażenia dodatkowego tyle, że 40mpg (6,8l/100km, oczywiście jest to minimalne spalanie przy ekonomicznej jeździe na pustej autostradzie, zapewne na najlepszym paliwie) ciągle jest o wiele za dużą wartością jak na polskie realia. Ale skoro większość samochodów nie przejeżdża średnio nawet 25mil na galonie, wartość 40mpg jest wręcz jakby jazdą na oparach:)
Tu tak naprawdę nie tylko pojemność silników oraz moc aut powodują duże spalanie paliwa. Ważny jest też tutejszy styl jazdy. Tu ze świateł rusza się bardzo szybko. Nikt tu nie musiał nigdy uczyć się ekonomicznego ruszania, optymalnej zmiany biegów przy 2tysiącach obrotów na minutę (bo tu wszyscy mają automatyczne skrzynie biegów), więc gaz wciska się często „do podłogi”. Tu wyjeżdżanie z bocznej uliczki na główną drogę nie oznacza czekania na kilkaset metrów pustej jezdni, ale na szybkie i w miarę płynne włączenie się do ruchu. Tu jest tyle tych idiotycznych STOPów, że zanim wyjedzie się z osiedla, trzeba, (jeśli jedziemy zgodnie z przepisami) około 5-6 razy zatrzymać i ruszyć 2tonową lub jeszcze cięższą masę stali na kołach.
A odnośnie STOPów właśnie. W Polsce panuje zasada, (czyli przepis kodeksu drogowego), że jeśli znaki nie wskazują inaczej, panuje „zasada prawej ręki”. Oznacza to, że nadjeżdżający z prawej strony zawsze ma pierwszeństwo. Jak ktoś chce ładnie i zgodnie z przepisami rozbić auto, to wystarczy pojechać na dowolny parking przed supermarketem. Wyjechać z prawej strony z alejki, przy której znajdują się miejsca parkingowe na szerszą drogę dojazdową do owych alejek i… mamy widowiskowe boom. Bo 99,9% kierowców uważa, że jeśli jedzie szerszą drogą, to mają pierwszeństwo. A przecież tak nie jest. Dlatego właśnie, żeby uniknąć takich sytuacji w USA, wszędzie są te nieszczęsne STOP-y. Ale czasami naprawdę stoją w idiotycznych miejscach. Oczywiście kolejność ruszania na takich skrzyżowaniach wyznacza to, kto pierwszy się przed owym stopem zatrzyma i odliczy przepisowe 5sekund zatrzymania auta.
Właśnie pokazują najnowszy trend w sprzedaży aut w USA.
Rok temu małych aut sprzedawało się 1 na 8 sprzedanych. Obecnie już jeden na pięć sprzedanych nowych samochodów jest pojazdem małym. Małe w USA oznacza np. Forda Focusa, Hondę Civic, Toyotę Corollę, VW Golfa (nazywanego tu Rabbitem) czy przebój rynku – Toyotę Yaris. Jak widać, są to w większości auta japońskie i europejskie. Amerykanie nie nauczyli się jeszcze robić rzeczy małych, szczególnie samochodów. No, no.. jeszcze kilka lat i się durnie nauczą używać
silników Diesla. Tu na olej napędowy jeżdżą jedynie ciężarówki. I w niektórych stanach ich kierowcy strajkują przez katastrofalną cenę tego paliwa (ok 4,5$/galon). W kampanii wyborczej na prezydenta USA zarówno Barack Obama jak i John McCane obiecują obniżyć wszystkie możliwe podatki na paliwo, szczególnie w dwa dni w roku, gdy cała Ameryka jedzie do swojej rodziny świętować – to Memorial Day (święto typu naszego Święta zmarłych + dzień wspominania wszystkich poległych na wojnach) oraz Święto Niepodległości. 

Jeszcze kilka słów o salonach samochodowych i komisach 
aut. Jest tam jedna dobra rzecz. Wszystkie samochody mają we wszystkich salonach jednakowe wywieszki. Tzn., że dowiemy się o każdym samochodzie, każdej marki tego samego na wywieszce o takim samym lub bardzo podobnym wzorze graficznym. Największymi cyframi wypisana będzie wartość… MPG. Dwie liczby oznaczające spalanie w mieście oraz na autostradzie. Np. 14 i 19MPG dla Chevy Suburban. Poniżej mniejszymi, że powyższa wartość może się różnić w zależności od stylu jazdy kierowcy (11-17MPG w mieście i 15-23MPG na autostradzie). Na owej wywieszce obliczą nam też roczny koszt paliwa (po przejechaniu średnio 15tys. mil, tankując FlexFuel po 2,8$ za galon). Zobaczymy także bazową cenę tego modelu, oraz cenę za egzemplarz, na którym jest owa wywieszka naklejona. Zobaczymy ilość gwiazdek w testach bezpieczeństwa, lata gwarancji, itd. Oraz, co jest dla Amerykanów bardzo ważne – w ilu procentach auto jest wykonane w U.S.A./Kanadzie lub przynajmniej z amerykańskich komponentów.
  
1. Ujednolicona wywieszka sprzedażowa na amerykańskim samochodzie (window sticker). Z największych liczb dowiemy się o spalaniu auta. Z innych m.in. w ilu procentach auto jest Amerykańskie, a w ilu % mieszali w nim swoje paluchy np. w tym przypadku Meksykanie.
2. Grafika doskonale przedstawiająca światowy rynek motoryzacji. W 2006 roku w USA sprzedało się 16,6 miliona aut, przy średniej cenie auta 28,300$, a wartość rynku wyniosła 470miliardów dolarów. To więcej, niż pięć kolejnych państw razem wziętych!
3. Tabelka sprzedawalności aut w 2009 roku. W czerwcu 2008 królowała Toyota, której modele Camry i Corolla/Matrix sprzedały się w 83,752 szt, zostawiając w tyle Hondę Accord/Civic – 79,671 szt. i deklasując Forda Fusion/Pickupy model F – 53,515 szt. Rok później, gdy ceny paliw spadły, a rząd USA dotował koncerny motoryzacyjne tak, że te prawie rozdawały auta za darmo, proporcje się zmieniły. Toyota 46,329 szt., Honda 44,909 szt., Ford 54,476 szt. Tylko te trzy marki x 12 miesięcy = prawie 2 miliony nowych aut rocznie!

1 komentarz:

  1. Interesujący post. W ogóle bardzo ciekawie piszesz :) Będę tutaj częściej zaglądał. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Zostaw po sobie ślad...