czwartek, 25 września 2008

Kryzys... w USA?

Widzę, że teraz Polska i cały świat patrzy ze strachem na USA, by przypadkiem nie zarazić się od Stanów Zjednoczonych tym całym kryzysem, jak jakimś strasznym, nieuleczalnym wirusem. W Polsce bida aż piszczy (to, że na ulicach widać 10x więcej limuzyn klasy średniej wyższej, niż jeździło ich jeszcze kilka lat temu nie świadczy o tym, że w Polsce jest dobrobyt i dostatek - przyp. dla Macieja i innych czepialskich), a wszyscy analitycy i politycy bardziej zajmują się sytuacją gospodarczo- ekonomiczną w USA, niż na własnej ziemi. Czemu tak? By za kilka miesięcy lub lat móc zgonić wszyskie ekonomiczne niepowodzenia na to, że tak jak „za komuny” Amerykanie zrzucali na nasze kartofle stonkę ziemniaczaną, tak teraz przysłali nam kryzys ekonomiczny…;) A jak zaczął się obecny kryzys w USA?
Oczywiście niemały w tym udział miała i ciągle jeszcze ma tania siła robocza z 1,2miliardowych Chin, 1miliardowyh Indii, i reszty krajów trzeciego świata. Z całego USA i z całego zachodniego świata zaczęto masowo przenosić fabryki do „Państwa Środka”, albo sprowadzać za bezcen gotowe produkty z owych krajów. Ale totalnym przyśpieszeniem kryzysu w USA była prawda o amerykańskiej gospodarce. Okazało się, że cała Ameryka, połowa firm, niemała część ich giełdy, to tak naprawdę jedna, wielka „bańka mydlana”. Firmy fałszowały raporty i księgi przychodów (tzw. kreatywna księgowość), by wykazywać zyski, ukrywać straty, tylko po to, by akcje ich firmy pięły się i pięły na giełdzie. Ceny akcji się pięły, prezesi co roku przyznawali sobie wielomilionowe premie za doskonałą kondycję spółki i wszystko było OK. Podobnie robiły i ciągle robią np. kampanie naftowe, które może nawet wielokrotnie zawyżają ilość ropy, która znajduje się w ich polach roponośnych.
Nikt przecież nie wejdzie im do dziury w ziemi i nie będzie obliczał pojemności złoża – dlatego teraz wszystkie Texaco, itp. mają akcje po tyle, po ile mają (ExxonMobil zarobił w ciągu roku „na czysto” 14miliardów dolarów – o 18% więcej, niż w rekordowym poprzednim roku). Teraz właśnie te kampanie mogą dyktować cenę paliwa na amerykańskim, więc i na światowym rynku, wcale nie rosnącą ze względu na wzrost cen ropy na giełdach światowych. Dziś 3$/galon, za dwa miesiące 4$, a za pół roku 5$ i nikt nie zmieni tego, co zechce wielki teksański sponsor Prezydenta Busha seniora, Busha juniora i pewnie połowy innych przeszłych i przyszłych prezydentów, gubernatorów, senatorów,
kongresmenów.
Bańka mydlana pękła, gdy wyszła na jaw kreatywna księgowość w Enronie – gigancie energetycznym zatrudniającym ponad 22 tysiące pracowników. Okazało się, że firma, która była jedną z większych notowanych na giełdzie, tak naprawdę jest bankrutem. Księgowa odpowiednio przesuwała straty między inwestycje, przekupione audyty tego nie wychwytywały i wszystko na papierze przez wiele lat wyglądało OK. Tysiące ludzi zostało bez pracy, bez funduszu emerytalnego, z niespłaconymi domami, samochodami. To był początek. Później okazało się, że nawet potentaty typu Microsoft to też wirtualne potęgi. Przecież to tak naprawdę tylko kilkaset komputerów w Dolinie Krzemowej i kilkaset mądrych mózgów programistów. Wystarczy, że ktoś wymyśliłby jakiś lepszy od Windows system operacyjny, tańszy lub nawet darmowy, a sądy na całym świecie nałożyłyby na Microsoft dziesiątki miliardów kar za praktyki monopolistyczne i… znów miliony ludzi traci miliardy wirtualnych, giełdowych dolarów. Działo się to wszystko w czasie, gdy swoje pazury zaczął pokazywać chiński Tygrys z jego 10% wzrostem gospodarczym i tak tanią siłą roboczą, że pracownicy w USA zaczęli tracić pracę, bo wiele komponentów i gotowych produktów przypływało do USA z Kraju Środka. Niedaleko mnie jest sklep w którym wszystko kosztuje 1dolara. Sklep jest wielkości naszych Tesco, Makro czy Carrefour i naprawdę jest wszystko po 1$. Nie mniej niż 98% rzeczy nosi naklejkę Made in China. A obok jest sklep, na którego froncie powiewa amerykańska flaga i widnieje napis: Buy American. Ale przecież Chiny nie chcą zarzynać największego rynku zbytu.
Abstrahując od kolejnego powodu upadku Stanów Zjednoczonych – Bilionów dolarów, które rząd USA wydał i codziennie jeszcze wydaje na wojnę w Iraku zamiast na stabilizację upadającej gospodarki. Przez kiepską sytuację i upadek wielu linii lotniczych po zamachach 9/11. Rząd USA wpompował w owe linie wiele miliardów USD, ale ludzie przestali na jakiś czas latać. Tanie auta, tanie paliwo, bardzo tanie lub wręcz darmowe autostrady, więc wystarczyło tylko wyjechać kilka lub kilkanaście godzin wcześniej i było się na miejscu tak samo dobrze, jak samolotem. A może nawet taniej i w bardziej dogodnych godzinach i z praktycznie nieograniczoną ilością bagażu jaki możemy ze sobą zabrać.
Później doszła trudna sytuacja wielu ubezpieczycieli, gdy trzeba było wypłacić miliardowe odszkodowania za zniszczenia spowodowane przez Catrinę itp. huragany. A do tego wszystkiego doszło załamanie na rynku nieruchomości. Przed kryzysem kredyt na mieszkanie w USA mógł dostać prawie każdy. Wystarczyło, że np. zbierało się puszki na ulicy i miało kwit ze skupu metali kolorowych, że to co miesiąc przynosi jakiś tam dochód. Bank zatem kredytował takiemu komuś dom lub mieszkanie dobrze wiedząc, że ktoś musi wpłacić np. 10-20% wartości mieszkania. Mieszkania ciągle drożały, więc bank miał „na dzień dobry” 20% wartości mieszkania, oraz rokroczny wzrost jego rynkowej wartości. Gdy delikwent przestawał spłacać raty, bez żadnych tam formalności wywalało go się na zbity pysk. Żadni tam leniwi komornicy, wielomiesięczne postępowania komornicze, odwołania, okresy ochronne na eksmisje, itp. Mijał ostateczny czas spłaty raty widniejący na ostatnim monicie w sprawie zadłużenia, pojawiał się „pan przeprowadzka na zbity pysk”.
Wysiedlono pierwszego niespłacającego swojego kredytu hipotecznego. Drugiego, dziesiątego, setnego, tysięcznego, milionowego… Banki były szczęśliwe, bo dostawały domy często spłacone już w niemałej części. Ale gdy spłacać je przestało ponad milion rodzin, wtedy zaczął się problem przewagi podaży nad popytem. Pustych mieszkań na sprzedaż było i jest coraz więcej, a ludzi, których na nie było i jest stać coraz mniej. Rynek mieszkań stanął, banki kredytujące budowę mieszkań lub ich zakup zaczęły tracić płynność finansową. Klienci banków zaczęli wpadać w panikę wycofując pieniądze i doprowadzając banki do upadku. I tak oto amerykański sen zamienił się w horror dla milionów ludzi na całym świecie, (bo w amerykański rynek nieruchomości inwestowali wszyscy wielcy tego świata). Kto śledzi WIG i ulokował na polskiej giełdzie papierów wartościowych swoje pieniądze, ten wie, czym między innymi była spowodowana ostatnia, ciągle trwająca korekta kursów.
Z racji recesji i spadku popytu na dobra produkowane w U.S.A. (Japończycy zaczęli przejmować coraz większą część rynku samochodowego, a Chińczycy zaczęli zalewać U.S.A. wszystkim, co tylko produkują) zaczęto zamykać lub przenosić do innych krajów fabryki samochodów, itp. A gdy załogi się buntowały przeciw masowym zwolnieniom, właściciele fabryk zgadzali się zachować zatrudnienie pod warunkiem zgody załogi na obniżenie o połowę płacy, i załogi zazwyczaj się godziły (z 28$/h na 14,25$ – to obecne (18 maja 2008) stawki i warunki wynegocjowane w jednej z fabryk samochodowych w Detroit).
Oczywiście to tylko przedłuża agonię danego oddziału wielkiego producenta samochodów. Zadłużenie Amerykanów w bankach jest tak wielkie, że banki nawet nie chcą „piskać”, by ktokolwiek w końcu zaczął to wszystko spłacać, by nie zacząć kolejnej zapaści – tym razem kredytów konsumenckich. Tu można ogłosić upadłość finansową osoby prywatnej. Czyli – gdy zaciska nam się na szyi pętla kredytowa, mówimy „PASS”, banki zabierają nam wszystko, co mamy, ale możemy wszystko zacząć od nowa. Wziąć na raty kolejne mieszkanie, samochód – pewnie tym razem nie tak duży i drogi dom, nie tak nowy i duży samochód, no i nie tak łatwo dostaniemy ten kredyt – ale kto wie, tu Amerykanin nie uczy się na błędach, bo nie jest Polakiem.
Obecnie kandydaci na prezydenta USA obiecują 5milionów miejsc „zielonej pracy”. Oznacza to pracę przy ekologicznej energii (fabryki elektrowni wiatrowych, farmy takich wiatraków, ekologiczne rolnictwo, biopaliwa, agro-turystyka, itp.).

Większość Amerykanów nie przyjmowało do wiadomości tego, 
co się dzieje z ich gospodarką i walutą do czasu, gdy Raper – 50cent w jednym ze swoich teledysków wiózł walizkę pełną 500Eurowych banknotów, zamiast 100Dolarówek. To naprawdę była wtedy wiadomość dnia we wszystkich amerykańskich serwisach informacyjnych i ekonomicznych. Ale póki Amerykanie nie wyjeżdżają masowo na wakacje za granicą (bo nie muszą – w Ameryce mają wszystko – i góry i doliny, i rzeki i jeziora, i pustynie i wieczne śniegi, i wszystkie zabytki świata skopiowane jak nie w Las Vegas, to w Disneylandach), póki nie czują tego, że za ich pensję zamienioną na obce waluty w innych krajach stać ich na niewiele, to naprawdę jeszcze nie wiedzą, jak zubożeli w globalnej gospodarce.
Kilka miesięcy temu w Belgii i w Holandii przez jakiś czas dolar taniał tak bardzo, że przestali go w ogóle wymieniać w bankach i kantorach. Teraz Amerykanie tylko powinni się modlić, by Chińczycy, (czyli ciągle wschodzący azjatycki tygrys) nie zarżnęli finansowo USA. Mają w swych dłoniach wszystkie do tego niezbędne narzędzia. Nie mieli w co inwestować miliardów dolarów, które generuje ich gospodarka, więc kupowali obligacje USA warte dzisiaj setki miliardów, biliony dolarów. Kilka razy tyle dolarów mają w gotówce, jako nadwyżka w bilansie handlowym. Wystarczy wszystko to wpompować z powrotem do USA i nastąpi ekonomiczny koniec ostatniego mocarstwa na Ziemi. Dlatego właśnie USA zawsze będzie popierał Chiny we wszystkim. Mordują Tybet? A niech mordują – pewnie Tybetańczycy to terroryści, więc należy im się śmierć.
  
1. Enron na sprzedaż. Akcje w kilka dni przecenione z 90$ do zaledwie kilku centów. Upadek tego przedsiębiorstwa w 2001 roku przewrócił amerykańską giełdę i sprowadził „do parteru” ceny akcji przedsiębiorstw nowoczesnych technologii.
2. Buy American! Patriotyzm ekonomiczny zaczął się w USA o wiele za późno…
3. Sklep, w którym jeszcze rok temu robiłem zakupy (min. cyfrową lustrzankę Canona, 2 kamery z HDD i 2laptopy) dzisiaj mogę sobie kupić w całości – pewnie za cenę niewiele wyższą, niż kawalerka w Warszawie.

Tę notkę, tak jak większość tego bloga pisałem w kwietniu 2008, gdy USA było dla mnie świeżością. Wystarczyło przyjechać, spojrzeć na ten cały „burdel” i obiektywnie lub subiektywnie stwierdzić, że wkrótce to się wszystko zawali. Tak więc czasem w swoim „czarnowidztwie” staję się niestety jasnowidzem…

piątek, 19 września 2008

Wróciłem do Polski...

Abstrahując na razie od powodów mojego powrotu do Polski, napiszę moje pierwsze wrażenia po powrocie.
Byłem w USA zaledwie 4 m-ce i 23 dni. Że wrócę do Polski było pewne, ale, że tak szybko, już nie. Bilet przebukowywałem kilka razy, by ostatecznie zdecydować się na bukowanie biletu na lot, który miał się odbyć za zaledwie kilkanaście godzin. To też nie ważne w tym wszystkim… Podobno tak nie można i się „nie da”, ale ja dałem radę…
Wystarczyło tylko wyjść z samolotu, by zacząć się… bać. By zauważyć absurdy polskiej rzeczywistości. Tak samo, jak w locie do USA, tak samo przy powrocie powitał mnie deszcz. Samolot zaparkował przy kołnierzu łączącym go z terminalem. Oczywiście otwarto także tylne drzwi, i podjechały schodki, by ludzie mieli okazję zmoknąć wychodząc po śliskich schodkach, idąc do autobusu, który dowiezie ich do terminala. Dlatego właśnie owymi drzwiami nikt nie wyszedł.
Od razu dała się też poznać polska „gościnność”. Celnik od razu powiedział, że nie jest informacją, na której taśmie z bagażami wyjadą bagaże z samolotu z Frankfurtu. Oczywiście można to powiedzieć ładnie: „Przepraszam, ale nie wiem, gdzie wyjadą pana pagażę.” Można i po polsku: „Nie wiem, tam jest tablica informacyjna”.
W Polsce także potrafi być coś nielogicznego – pasy numerowane w kolejności nie logicznej (rosnącej czy malejącej), a w takiej, w jakiej zostały dobudowane – a że te priorytetowe i pierwsze są na terminalu nr 2, tego już się nie dowiemy. A jak jesteśmy obcokrajowcami i nie władamy językiem polskim, to możemy od razu zacząć się bać.
Na szczęście celnicy w ogóle nie zainteresowali się lotem z Frankfurtu (ach, dziękujemy Ci Układzie z Schengen!) i przywiezione na polski obszar celny 2laptopy i 2kamery mogły tu wjechać bez cła. Bo kto mi uwierzy, że w USA każdy ma po 2-3 komputery, po przynajmniej jednym samochodzie, itd.
Ledwie tylko rozstąpiły się drzwi za którymi znajdowała się POLSKA, od razu przystąpił do mnie pierwszy „łowca jeleni” zwany tutaj taksówkarzem. Za podwiezienie mnie pod Pałac Kultury i Nauki weźmie „tylko” 70 zł. A że szybko się zorientował, że sam jest większym jeleniem ode mnie, znalazł kolegę, który zrobi to za 50 zł. Aż strach być w Polsce obcokrajowcem. Ciekawe, gdybym zapytał po angielsku, ile kosztować mnie będzie droga pod PKiN, to ilukrotnie wzrosłaby suma? Ostatecznie pojechałem za 35 zł.
Pod PKiN musiałem złapać BUS-a do mojego miasta. Oczywiście kierowca już na dzień dobry powiedział, że mi bagaży na pewno nie weźmie.
- A Pan myśli, że jak się wraca ze Stanów? Z walizką dolarów? – zapytałem coraz bardziej wkurwiony tą całą Polską.
- Mnie to nie interesuje. Jakby każdy miał tyle bagaży, to bym nikogo nie zabrał.
- Jestem bratem Mateusza i kolegą wszystkich Świeciów (właścicieli firmy przewozowej)…
i od razu zmieniła się gadka i bagaże jednak dały się zabrać.
Trzydziestominutowe czekanie na odjazd BUS-a też pokazało „Polskę właśnie”. Dzika walka o miejsca parkingowe. „Uprzejmość” kierowców trzeba sobie po prostu wymusić siłą i rozpędzoną albo trąbiącą na innych toną blachy. Inni kierowcy przyhamują i wpuszczą nas tylko dlatego, by sobie nie rozbić auta. Wjadą z innego pasa w ostatniej chwili pod sam sygnalizator, by nie stać na końcu kolejki. Wyprzedzą innego kierowcę z redukcją biegu, z maksymalnym wykorzystaniem mocy silnika i chwilę później z ostrym hamowaniem, by tylko zyskać jedną pozycję w sznurku samochodów. W USA przejechałem ponad 10 tys. kilometrów. Drogami wielopasowymi i jednopasami i… widziałem tylko dwa wyprzedzania. Tam i pasów jest więcej, i nikomu tak się na tamten świat nie śpieszy. Ale i każdy ma pod stopą te 150-300 koni mechanicznych i nie wlecze się 40-stką po mieście. Matko, jak w te 4,5 miesiąca zmieniła się Polska…

czwartek, 4 września 2008

Paliwo i MPG...

Było o paliwie, a teraz będzie o jego „spożywaniu” przez amerykańskie samochody. W końcu mężczyzna ze mnie, więc samochody, to TO (prócz kobiet), co nas, facetów kręci najbardziej. Dawniej, gdy paliwa były tanie, najważniejszą wytyczną dla Amerykanina przy zakupie nowego auta było… by było ono Made in U.S.A. Amerykańskie w świadomości Amerykanów zawsze oznaczało: najlepsze, największe, najbardziej proste, więc i niezawodne. Żadne tam japońskie elektroniczne „bajery” czy minimalizacje. Żadne tam niemieckie wynalazki inżynieryjne. Dlatego silniki większości rodzinnych samochodów w USA miały przynajmniej po 4-5litrów pojemności. Mocy z takich silników mocno nie wyciągano, by dłużej mogły służyć i rzadziej się psuć, więc „skromne” 200-250KM w samochodzie służącym do wożenia rano dzieci do szkoły było normą. Tak więc dawniej kupowało się Forda, Chevroleta, Chryslera, Buica, Dodge, czy Pontiaca, a bogatsi nabywali Cadillaca lub Lincolna i wszystko było jasne – im bardziej prestiżowy znaczek na masce i im więcej koni mechanicznych, tym lepiej.
Jednak, gdy benzyna od tamtego czasu podrożała prawie czterokrotnie, to teraz ważna jest wysoka wartość innej liczby. Nie oznaczającej już ilości KM (koni mechanicznych), zwanych tutaj hp (Horse Power), a coraz ważniejszą „jednostką” jest MPG (czyli miles per galon). Oni właśnie tak określają spalanie auta, czyli to, ile mil przejedzie ono na jednym galonie paliwa. W reklamach telewizyjnych większości aut ta właśnie wartość jest eksponowana bardziej, niż wszystkie inne bajery, w które auto jest wyposażone. W końcu za bajery płaci się tylko raz, a za benzynę do auta przez wszystkie lata posiadania samochodu. Nasz samochód przejeżdża na galonie najwięcej w swojej klasie – aż 30MPG! Nasz pickup przejeżdża aż 20 mil na galonie, itd. Tu nigdzie w reklamach nie pada ani pojemność silnika, ani tym bardziej moc auta. U nas wszyscy producenci chwalą swoje turboDiesle, szczycąc się mocą silnika wydobytą z 2litrów pojemności, oraz ilością litrów niezbędną do jego zasilenia – zazwyczaj poniżej 5litrów na 100km.
Stosując prostą kalkulację, że skoro jeden galon to 3,8litra, a jedna mila to 1,61km, więc spalając 1galon na jedną milę otrzymujemy spalanie 273litrów na 100km. Wystarczy zatem podzielić 273 przez ilość mpg i już mamy normalny przelicznik, czyli ile owo auto pali litrów na sto przejechanych nim kilometrów.
Bezkonkurencyjna w USA pod tym względem jest Toyota Yaris. Oczywiście tu Yaris ma silnik przynajmniej 1,6litra, a wyposażenia dodatkowego tyle, że 40mpg (6,8l/100km, oczywiście jest to minimalne spalanie przy ekonomicznej jeździe na pustej autostradzie, zapewne na najlepszym paliwie) ciągle jest o wiele za dużą wartością jak na polskie realia. Ale skoro większość samochodów nie przejeżdża średnio nawet 25mil na galonie, wartość 40mpg jest wręcz jakby jazdą na oparach:)
Tu tak naprawdę nie tylko pojemność silników oraz moc aut powodują duże spalanie paliwa. Ważny jest też tutejszy styl jazdy. Tu ze świateł rusza się bardzo szybko. Nikt tu nie musiał nigdy uczyć się ekonomicznego ruszania, optymalnej zmiany biegów przy 2tysiącach obrotów na minutę (bo tu wszyscy mają automatyczne skrzynie biegów), więc gaz wciska się często „do podłogi”. Tu wyjeżdżanie z bocznej uliczki na główną drogę nie oznacza czekania na kilkaset metrów pustej jezdni, ale na szybkie i w miarę płynne włączenie się do ruchu. Tu jest tyle tych idiotycznych STOPów, że zanim wyjedzie się z osiedla, trzeba, (jeśli jedziemy zgodnie z przepisami) około 5-6 razy zatrzymać i ruszyć 2tonową lub jeszcze cięższą masę stali na kołach.
A odnośnie STOPów właśnie. W Polsce panuje zasada, (czyli przepis kodeksu drogowego), że jeśli znaki nie wskazują inaczej, panuje „zasada prawej ręki”. Oznacza to, że nadjeżdżający z prawej strony zawsze ma pierwszeństwo. Jak ktoś chce ładnie i zgodnie z przepisami rozbić auto, to wystarczy pojechać na dowolny parking przed supermarketem. Wyjechać z prawej strony z alejki, przy której znajdują się miejsca parkingowe na szerszą drogę dojazdową do owych alejek i… mamy widowiskowe boom. Bo 99,9% kierowców uważa, że jeśli jedzie szerszą drogą, to mają pierwszeństwo. A przecież tak nie jest. Dlatego właśnie, żeby uniknąć takich sytuacji w USA, wszędzie są te nieszczęsne STOP-y. Ale czasami naprawdę stoją w idiotycznych miejscach. Oczywiście kolejność ruszania na takich skrzyżowaniach wyznacza to, kto pierwszy się przed owym stopem zatrzyma i odliczy przepisowe 5sekund zatrzymania auta.
Właśnie pokazują najnowszy trend w sprzedaży aut w USA.
Rok temu małych aut sprzedawało się 1 na 8 sprzedanych. Obecnie już jeden na pięć sprzedanych nowych samochodów jest pojazdem małym. Małe w USA oznacza np. Forda Focusa, Hondę Civic, Toyotę Corollę, VW Golfa (nazywanego tu Rabbitem) czy przebój rynku – Toyotę Yaris. Jak widać, są to w większości auta japońskie i europejskie. Amerykanie nie nauczyli się jeszcze robić rzeczy małych, szczególnie samochodów. No, no.. jeszcze kilka lat i się durnie nauczą używać
silników Diesla. Tu na olej napędowy jeżdżą jedynie ciężarówki. I w niektórych stanach ich kierowcy strajkują przez katastrofalną cenę tego paliwa (ok 4,5$/galon). W kampanii wyborczej na prezydenta USA zarówno Barack Obama jak i John McCane obiecują obniżyć wszystkie możliwe podatki na paliwo, szczególnie w dwa dni w roku, gdy cała Ameryka jedzie do swojej rodziny świętować – to Memorial Day (święto typu naszego Święta zmarłych + dzień wspominania wszystkich poległych na wojnach) oraz Święto Niepodległości. 

Jeszcze kilka słów o salonach samochodowych i komisach 
aut. Jest tam jedna dobra rzecz. Wszystkie samochody mają we wszystkich salonach jednakowe wywieszki. Tzn., że dowiemy się o każdym samochodzie, każdej marki tego samego na wywieszce o takim samym lub bardzo podobnym wzorze graficznym. Największymi cyframi wypisana będzie wartość… MPG. Dwie liczby oznaczające spalanie w mieście oraz na autostradzie. Np. 14 i 19MPG dla Chevy Suburban. Poniżej mniejszymi, że powyższa wartość może się różnić w zależności od stylu jazdy kierowcy (11-17MPG w mieście i 15-23MPG na autostradzie). Na owej wywieszce obliczą nam też roczny koszt paliwa (po przejechaniu średnio 15tys. mil, tankując FlexFuel po 2,8$ za galon). Zobaczymy także bazową cenę tego modelu, oraz cenę za egzemplarz, na którym jest owa wywieszka naklejona. Zobaczymy ilość gwiazdek w testach bezpieczeństwa, lata gwarancji, itd. Oraz, co jest dla Amerykanów bardzo ważne – w ilu procentach auto jest wykonane w U.S.A./Kanadzie lub przynajmniej z amerykańskich komponentów.
  
1. Ujednolicona wywieszka sprzedażowa na amerykańskim samochodzie (window sticker). Z największych liczb dowiemy się o spalaniu auta. Z innych m.in. w ilu procentach auto jest Amerykańskie, a w ilu % mieszali w nim swoje paluchy np. w tym przypadku Meksykanie.
2. Grafika doskonale przedstawiająca światowy rynek motoryzacji. W 2006 roku w USA sprzedało się 16,6 miliona aut, przy średniej cenie auta 28,300$, a wartość rynku wyniosła 470miliardów dolarów. To więcej, niż pięć kolejnych państw razem wziętych!
3. Tabelka sprzedawalności aut w 2009 roku. W czerwcu 2008 królowała Toyota, której modele Camry i Corolla/Matrix sprzedały się w 83,752 szt, zostawiając w tyle Hondę Accord/Civic – 79,671 szt. i deklasując Forda Fusion/Pickupy model F – 53,515 szt. Rok później, gdy ceny paliw spadły, a rząd USA dotował koncerny motoryzacyjne tak, że te prawie rozdawały auta za darmo, proporcje się zmieniły. Toyota 46,329 szt., Honda 44,909 szt., Ford 54,476 szt. Tylko te trzy marki x 12 miesięcy = prawie 2 miliony nowych aut rocznie!

środa, 3 września 2008

Paliwo w USA…

Ropa naftowa to dosłownie TO, co napędza Amerykę, więc paliwo zasługuje na osobną notkę. Ropa napędza amerykańską gospodarkę (cały przemysł motoryzacyjny). Ropa napędza także amerykański przemysł zbrojeniowy (bo przecież o ropę toczy się wojna w Iraku, zacznie się wojna w Iranie, o ropociągi walczy się w Gruzji, Czeczenii, walczyło w byłej Jugosławii, itd.) Co dziwne, zawsze gdy na danych terenach znajdują się złoża roponośne, to religią panującą w tym rejonie jest Islam.
Oczywiście wszyscy chcieliby móc w Polsce tankować benzynę po około 2,2zł/litr (kalkulacja na dzień 4 września 2008, a rok później tj. w październiku 2009 jest to 1,75zł/litr). Tutaj macie zawsze aktualną cenę paliw w całych Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Ale, gdy okazuje się, że za te 3,6$/galon (w najtańszych paliwowo stanach około 3,3$, a najdroższych już ponad 4$/galon, a rok później odpowiednio 2,6$ i 3,5$ za galon) nalejemy nie naszą 98-mkę czy 95-tkę, a jedynie 87 oktanów, przestaje dziwić fakt, że jest ona tak tania. Chociaż niby nie, bo w USA określa się liczbę oktanową za pomocą MON (Motor Octane Number), gdzie europejskim odpowiednikiem amerykańskiej LO 87 jest nasza pospolita 95-tka wyznaczana metodą RON (Research Octane Number). Tu jeszcze na wielu stacjach można zatankować (za ok. 3$/galon, a jesienią 2009 za 2$/galon) 85-tkę! Jest to etanol, nazywają go oni tu (FlexFuel), co chyba odpowiada naszym BioPaliwom. Oczywiście tu nie zatajają faktu, że ma ono tak niską wartość energetyczną, chociaż gdy poszukałem na Necie to niby ma przelicznikowo względem zwykłej benzyny 100-105 oktanów! Trudne to wszystko do pojęcia, jak ceny paliw w Polsce!;) W USA jeżdżą na Flexie tylko te… nowocześniejsze auta, zazwyczaj furgonetki o dużych silnikach o wysokim stopniu sprężania. To, że jeżdżą na Flexie jest dobrą kartą przetargową producenta samochodu w walce o klienta – „Naszym autem, na Flexie oszczędzisz 1,500$/rok. (po przejechaniu 75 tys. mil rocznie).
Olej napędowy kosztuje dziś około 4,2$/galon, by rok później stanieć na 2,85$/galon. Chyba zmieniono opodatkowanie diesla, a co za tym idzie znacząco obniżono jego cenę, by ludzie powoli przyzwyczajali się do oszczędnych turbodiesli. Na stacjach najczęściej wkłada się w dystrybutor kartę kredytową, naciska się guzik z liczbą oktanową paliwa (od 87, 89, po 92), leje tyle ile się zechce i odjeżdża. W dzień można także zatankować i zapłacić gotówką, ale nocami najczęściej najpierw należy zapłacić, a później można tankować. Prawie codziennie w wiadomościach pokazują kolejnego kierowcę, który zaparkował swoje auto przy dystrybutorze, zatankował, poszedł zapłacić, a tu mu jakiś „czarny” nim odjechał, bo kluczyli zostawił w stacyjce, a czasem i włączony silnik (tu się go nie gasi, gdy się wychodzi na krótko, bo nie trzeba oszczędzać na wypalanym darmo paliwie).
O 75 centów podrożało w USA paliwo w ciągu ostatniego roku (od maja 2007 do maja 2008). 9 centów podrożało w ciągu ostatniego tygodnia. A od mojego przylotu, gdy na „mojej” stacji benzynowej Speedway kosztowało odpowiednio: Regular (87 oktan) – 3,29$; Plus (89 okt) – 3,39$; Premium (92 okt) – 3,49$, po miesiącu trzeba było wydać już odpowiednio: 3,57$; 3,67$; 3,77$, a na Diesla – 4,19$. Paliwo jest kolejną z tych rzeczy (prócz żywności), na którą nie nakłada się 6% podatku obrotowego (tzw. TAX). Tzn. podatek jest już wliczony w cenę, a nie, jak ze wszystkimi innymi rzeczami, dopiero przy kasie zapłacimy 6% więcej, niż wynosi cena na metce czy opakowaniu. W końcu paliwo to to, co napędza Amerykę dosłownie i w przenośni.
Na stacji Shell też mają superpaliwo V-Power. U nas ma ono niby 99 oktan, a tu tym super extra paliwem jest 92 oktanowe:) Ale po co się tu tym martwić, skoro moc auta zaczyna się od 200 KM, więc ewentualna strata kilku koni mechanicznych przez zatankowanie gorszego paliwa jest niezauważalna. Ale przez zauważalny wzrost cen paliw zaczęły się oszustwa na stacjach benzynowych. Galon coraz częściej nie ma objętości galona, a np. 3,5 litra, a paliwo 87 czy 92 oktanowe ma oktanów o wiele mniej, niż jest napisane na dystrybutorze. Dla Amerykanów obecne ceny są kosmiczne. Codziennie padają te właśnie słowa – price from space. A granicą psychologiczną, którą do wakacji (pisałem tę notkę w maju) może osiągnąć galon paliwa są cztery dolary za galon (zaznaczam, że w Polsce obecna cena wynosi około 7,5$/galon – przeliczając przy cenach w Polsce po 4,5zł/litr, a 1$= 2,3PLN). Jeśli tankować, to najlepiej rano, bo cena jest niższa. Właściciele stacji robią taki myk, że rano obniżają cenę, bo wszyscy pędzą do pracy i nie mają czasu zatankować. Ale w głowie koduje się im, że na owej stacji było tanio. Wracają, cena jest już o 10 centów wyższa, więc oszczędzający niestety musi ją zapłacić, by następnego dnia dojechać do pracy (a jeździ się do niej nieraz i po 100mil dziennie, czyli wypala około 3-5 galonów, podczas gdy przeciętny zbiornik mieści ich około 16.
W Polsce na każdej stacji benzynowej jest kilkanaście kamer śledzących klientów, czy czasem nie uciekną z bakiem pełnym paliwa. Tu pewnie też uciekają, ale tu strata jest niewielka. Cały 60litrowy zbiornik kosztuje ok. 50$, więc po co się narażać? Że też nikt jeszcze nie odkrył, że można podjechać na stację benzynową z np. „pożyczonymi” od jakiegoś wraku tablicami rejestracyjnymi i spokojnie później odjechać;) Albo podjechać przodem auta, (z przodu w stanie Michigan nie trzeba mieć tablic rejestracyjnych, zatankować i odjechać na wstecznym?;)
No i wykrakałem. Wystarczyło tylko poczekać 3tygodnie od mojego przyjazdu do USA, gdy to w ciągu tygodnia litr paliwa podrożał o 9centów (do około 3,50$/galon), by lawinowo namnożyły się ucieczki z bakiem pełnym paliwa bez płacenia za nie.
Codziennie w wiadomościach jest informacja o „Jump on the pump” czyli o skoku (ceny) na dystrybutorze, albo pojawia się Pump Raport. U nas jest informacja o stanach na giełdzie czy sytuacja pogodowa, a u nich o dzisiejszej cenie paliwa. Przed wojną w Iraku płacili za nie niecałego dolara za galon. Jeszcze kilka lat temu było po niewiele ponad dolar za galon, więc teraz, gdy płacą 3-4x tyle, to naprawdę jest powód do narodowych wywodów i analiz.
W różnych konkursach w radio albo w telewizji dawniej, podobnie jak u nas, można było wygrać np. darmowy weekend w SPA, wycieczkę, kosmetyki, a obecnie… talon na paliwo. Naprawdę! W końcu tu każdy ma samochód, więc i każdy musi wydawać coraz więcej na paliwo. Tanie SPA może sobie tanio wykupić w ofercie LastMinute, wycieczkę podobnie, na dobrą cenę kosmetyków zapolować w jakiejś promocji, albo otrzymać w prezencie, ale paliwo już tańsze nie będzie. Talon na Free Gas za 100- 200 czy 500 dolarów, albo na 100 galonów paliwa jest obecnie pragnieniem milionów Amerykanów. Jest idealnym prezentem na Dzień Matki (obchodzą go tutaj 11 maja). A Chevrolet, do kilku modeli nowozakupionych samochodów daje kartę upoważniającą do tankowania przez rok lub dwa lata, paliwa po 2,99$/galon. Później taką samą promocję dla swoich klientów wprowadził Chrysler, Dodge i Jeep. Akcja zwie się LetsRefuelAmerica.com. Jeśli jest to oferta bez żadnych ograniczeń (np. maksymalnie 100 galonów miesięcznie), to myślę, że można „puścić Chevroleta z torbami”. Oni po prostu nie wiedzą, co potrafią nasze „mrówki”, które jadą na Ukrainę lub Białoruś, tankują pełen zbiornik taniego paliwa, w Polsce je wypompowują, znów jadą na za wschodnią granicę, tankują i tak w koło zarabiając jedynie 1 PLN na litrze. Niech tylko paliwo dojdzie do 5$/galon, wtedy taka zabawa z kuponami paliwowymi Chevroleta opłaci się nawet w Ameryce. Do osobówki wchodzi około 16 galonów, ale do Pickupa już po 30-40 galonów.
A jednak… – gdy poznałem szczegóły promocji wszystko stało się jasne. Paliwo należy się nam po te 2,99$/galon tylko przez pierwsze 12tys. mil w danym roku. Jedynie to najtańsze (87 oktan) lub diesel. Tankowane jedynie na wybranych stacjach przy pomocy karty kredytowej, by można to było kontrolować. Oj, muszą mieć jakiegoś Polaka w zarządzie Chevroleta;)
Kolejna rada, by oszczędzić benzynę – jeździć z zamkniętymi oknami, bo otwarte okna powodują większe opory powietrza i spalanie paliwa. Wypakować z samochodu wszystkie zbędne rzeczy, by auto ważyło jak najmniej, przez co będzie szybciej i bardziej ekonomicznie się rozpędzało. A nie ukrywam, że w amerykańskich, wielkich bagażnikach można czasem zmieścić pół garażu zbędnych rzeczy. Teraz tylko pora na poradę typu – należy schudnąć do normalnych, europejskich rozmiarów, przez co średnia statystyczna amerykańska rodzina będzie miała 100-150 kg mniej do wożenia w samochodzie.
I kolejna porada w kolejnych wiadomościach, tym razem mechanika samochodowego, by za 400-1200$ wymienić filtr paliwa i pompę paliwa. Wtedy cały układ będzie działał bardziej sprawnie, a co za tym idzie – oszczędnie. Taki spryciarz!
No i wreszcie ktoś (jeden z dziennikarzy TV) normalnie spojrzał na tzw. „oszczędności”. Ja widzę je od razu. Np. jednym rzutem oka na tablicę z cenami paliw, że obecnie nie ma sensu lać paliwa Flex (85 oktanowego za 3,10$) tańszego od zwykłego paliwa zaledwie o około 50 centów, czyli około 15%, bo silnik musi go spalać o 15-20% więcej, więc nie ma oszczędności finansowej, a strata. Wreszcie zrobili kalkulację, jak daleko może być oddalona tańsza stacja benzynowa, która proponuje paliwo o 10 centów tańsze, by nam się opłacała wycieczka do niej. Przy prawie pustym baku, byśmy mogli zatankować do pełna, stacja nie może być dalej niż 3 mile. Bo inaczej potencjalny zarobek zeżre nam koszt dojechania do owej stacji. A może po prostu wystarczy przesiąść się do malutkich samochodów, jak robi to większość cywilizowanego świata? Może Amerykanie kiedyś do tego dojrzeją. Bo już naprawdę jest nudne, że przynajmniej 20% wiadomości dziennie to kolejne wydarzenia przy dystrybutorze. Narzekania klientów stacji benzynowych, narzekania właścicieli stacji na coraz częstsze kradzieże paliwa, porady ekspertów, co robić, by auta mniej paliły, itp.
Jest 23 maja (notka została napisana w maju, ale obecne ceny przekalkulowałem na wrzesień). Benzyna już wszędzie w stanie Michigan przekroczyła 4 dolary za galon. A jeszcze kilka m-cy temu to był najczarniejszy scenariusz, który miał się spełnić (a najlepiej, by nigdy się nie spełnił) co najwyżej dopiero w wakacje, gdy Amerykanie zaczynają masowo podróżować. Za 3 dni (26 maja) jest w USA święto Memorial Day. Wypada w poniedziałek, więc mają przedłużony weekend. Oczywiście w kraju pracoholików nie mówi się o przedłużonym weekendzie (które w Polsce potrafią mieć nawet 9 dni, gdy odpowiednio weźmie się 2-3 dni wolne w okolicach 1-3 maja). Tu mówi się nie o dłuższym weekendzie, a o krótszym tygodniu pracy. Pytają w TV, co planują w tegoroczny, ostatni majowy, 4 dniowy tydzień pracy? Zazwyczaj jechało się całą rodziną w jakiś ciekawy zakątek stanu, którego jeszcze nigdy się nie widziało. Ale przy obecnych cenach benzyny, Amerykanie w te święta przejadą 11 miliardów kilometrów mniej, niż rok temu.
I kolejna nowinka. Z racji drogiego paliwa, niektóre firmy wprowadziły… 4dniowy tydzień pracy dla swoich pracowników. 4dni w tygodniu pracują po 10godzin, i jeden dzień mają wolny. To pozwala zaoszczędzić ponad 20% na paliwie. Tu średnio dojeżdża się do pracy około 30mil, a nierzadko nawet i 100mil (czyli 160km, którą to odległość tutejszymi autostradami pokonuje się w 1,5godziny – czyli tyle czasu, ile zajmuje „dobry” korek w Warszawie;)
Właśnie jakiś polityk rozpoczął burzę wypowiedzią, że ceny paliw powinny być wysokie, a nawet jeszcze wyższe, by ludzie musieli kupować mniejsze i oszczędniejsze auta. Ale Ameryka nie dojrzała nie tylko do małych aut, ekologii, ale nawet do oszczędnych silników na ropę. W Polsce już ponad 60% sprzedawanych nowych aut to TurboDiesle, a u nas? No i się stało… po raz pierwszy słowa „u nas” dotyczą Ameryki. Czyli powoli się amerykanizuję?! No way!
A kilka dni później nowy trend na stacjach benzynowych. Cena za paliwo, gdy płacimy kartą kredytową wynosi 3,74$, ale gdy zapłacimy gotówką, to wynosi już tylko 3,65$. Dlaczego? Bo ludzie tankują za coraz mniejsze kwoty (są tak naiwni, że myślą, że jutro będzie taniej!), więc opłata jaką ponosi właściciel stacji benzynowej za obsługę karty kredytowej klienta jest niemałą częścią jego zysku. Więc woli dać 9centową zniżkę na galonie za płatność gotówką, niż tracić centy lub procenty, gdy ktoś zatankuje kartą za np. 15dolarów.
Kolejna nowość. Można sobie wgrać do telefonu komórkowego specjalną aplikację (albo wejść na odpowiednią stronę jak mamy tel. z przeglądarką) i telefon sam pokaże drogę, albo przynajmniej poda adres najbliższej taniej stacji benzynowej. Oni naprawdę dostali fioła na punkcie cen paliwa. Codziennie w każdych wiadomościach jest jakaś nowinka odnośnie tego, jak mniej płacić za benzynę.
Jeden z właścicieli stacji obniżył cenę o 20centów na galonie. Co się wówczas stało? Kolejka ustawiła się tak długa, jak u nas za czasów „komuny”. Jeszcze trochę i wprowadzą kartki na paliwo – wreszcie Ameryka ujrzy zalety socjalizmu paliwowego:) Kolejka liczyła kilkaset metrów, trzeba było czekać około godziny na zatankowanie. Znając głupotę Amerykanów, pewnie połowa z tankujących i tak nie zatankowała do pełna – bo z pustym bakiem nie przyjechali. A nawet gdyby zatankowali cały zbiornik, to zarobiliby na nim około 3$ (16galonów x 0,2$). Tak tu się oszczędza. W ciągu tej godziny ciągłego podjeżdżania w kolejce wypalili… pewnie paliwa za 4$. Może nawet zwolnili się z pracy, tracąc godzinową pensję, by taniej zatankować? Tylko oni tak to potrafią.
A teraz w poważnym programie porównują wszystkie możliwe metody oszczędzania paliwa – od dodatków uszlachetniających do benzyny, przez tankowanie paliwa lepszej jakości (droższego, ale silnik mniej go spala), przez megnetyzery paliwa, jakieś inne cuda i perpetuum mobile, po ogniwa paliwowe, auta hybrydowe i przerabianie diesli na olej z frytek (oleju takiego wszelkie McDonalds’y, Burger Kingi, itp. produkują dziennie setki ton).
Terenowy hybrydowy Lexus RX400h jest jedynym autem, które widziałem, by w mieście paliło mniej, niż na autostradzie (w mieście 10,5l/100km, na HighWay’u – 11,4l/100km). Oczywiście nie podają, co jaki czas trzeba wymienić te kilkanaście akumulatorów w Lexusie, oraz ile taka wymiana kosztuje. I czy takie auto sprawdza się tam, gdzie zimą temperatura spada do -20st C, wtedy sprawność i pojemność akumulatorów BARDZO spada. Ale w Kalifornii i Arizonie, gdzie zima oznacza spadek temperatury z +40st C do +20st C, takie auta na pewno mają rację bytu. Albo i w ogóle auta w pełni elektryczne, gdyż prąd mają tutaj taniutki.
I kolejne wiadomości i kolejne przebłyski amerykanizmu. W wysokiej cenie benzyny oni oczywiście odnajdują też dobre strony. Wiele osób rzuca palenie, bo skoro rośnie ilość pieniędzy przeznaczanych na paliwo, to brakuje ich na różne zbytki. Na jedzenie zawsze wystarczy, ale już papierosy po 4,5-5$ to ponad galon paliwa. Nikt nie rzucał palenia, gdy za jedną paczkę papierosów miał 2-3galony benzyny. Ale teraz, gdy za paczkę fajek ma się jedynie galonik paliwa, wszyscy na potęgę chcą zamienić papierosy na benzynę. Na wielu stacjach na tablicach z ceną paliwa są wywieszane cztery ceny: Cena paliwa najtańszego, najdroższego, Diesla oraz taką samą czcionką… cena paczki Marlboro.
Jedyną osobą naprawdę się cieszącą z ceny paliwa sięgającej 4$ za galon jest… właściciel fabryki cyferek. Całą dobę, pełną parą produkuje te wszystkie czwóreczki, które wkrótce zostaną wystawione na wszystkich przystacjowych tablicach i pylonach z cenami. I ma nadzieję, że za kilka miesięcy takim samym powodzeniem będzie cieszyła się piątka.
I znów coś nowego. Po autostradach w USA jeżdżą takie specjalne samochodu, które pomagają ludziom zepchnąć auto, odholować, zabezpieczyć, by ich jakiś 40kołowy truck nie zmiażdżył na poboczu czy na wolnym pasie. Oczywiście na swoim pokładzie taki samochód ma wiele galonów paliwa dla wszystkich tych, którym go zabrakło. Dostaje się za darmo 1galon benzyny, by dojechać do pierwszej stacji. Za darmo, by wszystko trwało jak najkrócej i nie było niebezpieczeństwa, że jak ktoś będzie za takie paliwo płacił, czy podawał dane, to ich wszystkich za kilka dolarów roztrzaska jakiś pędzący TIR. I co teraz się dzieje? Coraz więcej osób staje na autostradzie i udaje, że brakuje im paliwa. Dzwonią po pomoc, pan przyjeżdża, wlewa galon paliwa i taki delikwent odjeżdża, by chwilę  później powtarzać taki sam numer na innej autostradzie, albo dzień później na tej samej. Zaczynają kombinować… Wkrótce powiedzenie „Polak potrafi” zamieni się, albo przynajmniej dostanie przyrostek „Amerykanin też próbuje”

Sorry, jak komuś notka wyda się nudna, ale wyczerpałem w 101% amerykański temat paliwowy.
  

1. Najdroższe dostępne w USA paliwo – Shell V-power, 99 oktanów wg. norm europejskich, cena… 1,92 zł/litr.
2. Dystrybutor paliwa. Miejsce na kartę kredytową, a na górze monitor LCD na którym lecą reklamy, byśmy w momencie tankowania się nie nudzili;)
3. Wiele skrzyżowań w USA wygląda tak, jak tutaj – cztery stacje benzynowe po jednej w każdym narożniku skrzyżowania. Tutaj Citgo, w tle BP, a po przekątnej Speedway i Marathon.